Gniew daje satysfakcję, dopóki się mu poddajemy.
Nightwing, po kłótni z Victorem zaczął powoli sobie uświadamiać, co się stało i z każdą sekundą czuł się coraz gorzej. Nie mógł zostać w swojej sypialni, bo wciąż miał na widoku drzwi, przez które wyszła dwójka jego przyjaciół. Wpatrywał się w swoją zabandażowaną dłoń, nie wiedząc co ze sobą zrobić.
W końcu poszedł do kuchni, w nadziei, że alkohol uśmierzy trochę ból. Drzwi rozsunęły się przed nim i zobaczył swojego brata wraz z Markov, którzy głowili się nad stertą czystej pościeli.
Terra rzuciła poduszki na kanapę. Sięgnęła po poszewki, które położyła obok na podłodze i zaczęła ubierać pościel, nie śpiesząc się zbytnio. Jasonowi wepchnęła do rąk kołdrę i chłopak zastanawiał się teraz, od której strony zacząć, bacznie przyglądając się blondynce.
Dick nie spodziewał się nikogo w salonie, ale skoro już tu przyszedł, nie będzie wracał naburmuszony do pokoju. Podszedł do barku i wyciągnął z niego trunek. Postawił szklankę i karafkę na stole.
- Dzięki, słonko, ale dalej sobie poradzę - Todd zwrócił się do Tary, posyłając jej sugestywne spojrzenie.
Dziewczyna chciała coś odmruknąć, ale zauważyła, jak Jason patrzy z rozbawieniem i jednocześnie z przyganą na Graysona, który właśnie nalał sobie brandy i przechylił szklankę, wypijając wszystko jednym haustem.
Odłożyła poszewki i odeszła, oglądając się raz po raz z ciekawości, aż drzwi zasunęły się za nią z cichym sykiem, zostawiając tym samym braci znów samych.
Nie wiedziała, co łączyło tę dwójkę mężczyzn, lecz oni z pewnością by chcieli to zachować dla siebie. Pamiętała, żeby nie wtykać nosa w nie swoje sprawy, zwłaszcza gdy chodziło o Nightwinga. Powinna czuć się oburzona, że tak po prostu ją wyprosił, ale rozumiała potrzebę odbycia samotnej rozmowy, nawet jeśli nie znała jej powodu.
Dick podniósł wzrok, kiedy Jason odsunął krzesło i usiadł naprzeciw niego, podpierając twarz na nadgarstku. Na jego twarzy gościł niezmazywalny cyniczny uśmiech, a oczy błyszczały wesoło. Całą swoją postawą sprawiał wrażenie, jakby zamierzał coś zaraz podpalić.
- Nie zaproponujesz mi drinka? - zapytał. Richard westchnął ostentacyjnie, wstał i zaraz wrócił z powrotem z drugim kieliszkiem, odprowadzany spojrzeniem przez Jasona.
- Wiem, co sobie myślisz - powiedział. Todd uniósł brew w niemym „czyżby?". Nightwing zdjął maskę z twarzy i potarł oczy ręką, jakby nagle zaczęły go piec. - Zastanawiasz się, jak to się stało, że zmieniam się w obrażonego Damiana.
- Przynajmniej zdajesz sobie z tego sprawę - parsknął Red Hood.
- Wielkie dzięki - Dick przechylił karafkę, nalewając Jasonowi i sobie więcej trunku. Todd upił łyk, smakując w ustach alkohol, podczas gdy Grayson wypił już cały bursztynowy płyn.
- Powinieneś tyle pić? - zapytał bez zbytniego zainteresowania. - Co z twoim wiecznym „bohater nie może się upić, by zawsze być na posterunku"?
Richard machnął na niego ręką.
- To jego zasada. Pieprzyć ją. Pieprzyć to wszystko.
- Cofam tamto. Zachowujesz się gorzej od Damiana. Jesteś jak nastolatka podczas okresu - rzucił drwiąco.
- Jesteś niemożliwy - ofuknął go Grayson, na co młodszy mężczyzna skłonił głowę, jakby przyjmował komplement.
Wyglądał, jakby zamierzał coś powiedzieć. Dick poznał ten charakterystyczny wyraz twarzy, kiedy w głowie Jasona formułowała się jakaś niewypowiedziana myśl. Jak zawsze, gdy zamierzał podzielić się z kimś nikomu niepotrzebną uwagą, albo wymyślając ciętą ripostę. Red Hood nie powiedział jednak ani słowa, więc Grayson uznał, że mu się tylko wydawało.
Siedzieli tak przez dłuższy czas, podtrzymując rozmowę na zwyczajne tematy. Kiedy Jason żalił się z problemów, jakie nieustannie sprawia najmłodszy z rodzeństwa, Dick wstawił się za nim, ponieważ to właśnie Damian pomógł mu ustalić lokalizację Starfire. Todd drwił z Nightwinga, że tak długo zajęło mu wyznanie wszystkiego Kori, że zaczynał się martwić, czy w ogóle tego dożyją, na co Dick odparował, że Jay wcale nie jest lepszy.
Śnieg sypał nieprzerwanie za oknem, gdy bracia siedzieli przy miękkim świetle pojedynczych lampek, rozmawiając jak dwójka normalnych ludzi, którymi powinni być.
- Myślałem, że nie będziemy już do tego wracać - odezwał się Nightwing, nawiązując do swojej kłótni z Cyborgiem, której przecież Red Hood nie mógł słyszeć. - Ten rozdział miał być zamknięty, a tu proszę.
Głowa ciążyła mu niemiłosiernie. Oparł czoło o blat stołu i skrzywił się, ponieważ drewno cuchnęło alkoholem. Gdy mrugał, świat rozmazywał się na krótką chwilę i zaraz potem wracał do normy.
Jason patrzył na niego z dziwną fascynacją, jakby pijany Grayson był najdziwniejszą rzeczą, jaką widział w całym życiu, chociaż z pewnością przyłapywał go w gorszym stanie.
- „Gdybyś nie był takim dupkiem...” ha, odezwał się święty - powiedział Dick, przedrzeźniając Victora i zaśmiał się smutno. - Nie rozpadła się, ty durna puszko, tylko ja odszedłem.
- Powiesz mi, dlaczego zawsze jesteś sam?
Nightwing uniósł zmęczony wzrok znad blatu i utkwił go w Jasonie, jakby podszedł do kogoś na ulicy, aby się przywitać i potem zorientował się, że to kompletnie inna osoba.
- Myślałem, że ze wszystkich ludzi, ty powinieneś zrozumieć - odparł powoli.
- Rozumiem - oświadczył. - Ale ty robisz to wbrew temu, czego naprawdę chcesz. Próbujesz wmawiać sobie, że powinieneś być sam, bo tak jest lepiej, ale mimo wszystkiego, wcale nie jest.
- Jesteś ostatnią osobą, od której spodziewałbym się kazania - przyznał Dick, przymykając oczy po tym, jak zbyt długo patrzył na światło.
- Pragniesz przebaczenia, Dick? - zapytał nagle Jason śmiertelnie poważnym tonem, który kazał Nightwingowi podnieść głowę i usiąść prosto. - Zapewnienia z ich strony, że wszystko zostało wybaczone i że możesz wrócić? A może myślisz, że nikt ci nie wybaczy i dlatego uciekasz?
Grayson wziął głęboki oddech i wolno wypuścił duszne powietrze nagrzanego pomieszczenia.
- Gdyby nie ona, nie byłoby cię tutaj, prawda? - Red pochylił się nad stołem, patrząc przenikliwym wzrokiem na brata. Nie potrzebował odpowiedzi na to pytanie, a mimo to Grayson odparł:
- Chyba masz rację - zupełnie jakby potrzebował powiedzieć to na głos, aby sobie to uświadomić. Odchylił się do tyłu na krześle. Patrzył na Jasona, ale spojrzenie miał nieobecne. - Właśnie dlatego tutaj jestem.
Todd się roześmiał, ale nie było to wesoły śmiech.
- Czasami naprawdę mam ochotę cię walnąć przez twoją głupotę.
- Dlaczego się powstrzymujesz? - Kąciki ust Graysona powędrowały ku górze.
Przez jedną krótką chwilę przeniósł się do rezydencji w Gotham, do pokoju tak dużego, że zmieściłoby się w nim z trzydzieści osób, który oświetlał ogromny żyrandol. Czuł zapach dębowego drewna, z którego zrobiona była podłoga i słyszał znużony głos Alfreda, który beształ ich za to, że hałasują.
Jason przerwał ciszę pierwszy. Odchylił się i zaczął balansować na dwóch nogach krzesła. Uniósł twarz ku górze i skrzywił się, jakby zobaczył na suficie plamę pleśni.
- Ja to widzę tak - zaczął, ubierając swoje myśli w słowa. - Wszyscy byliście tak długo osobno, że się od siebie odzwyczailiście i teraz, gdy jesteście razem, zwyczajnie wariujecie, bo nie wiecie, jak ze sobą wytrzymać.
- Dzięki bardzo za podsumowanie mojego życia - prychnął Nightwing, upijając łyk mocnej wódki. Todd jedynie uśmiechnął się przekornie.
- Pomyśl nad tym - powiedział, wstając. Zostawił niedopity trunek na stole i odwrócił się w stronę oszklonych ścian salonu. Zapatrzył się na szron, pnący się powoli po szybie niczym lodowy bluszcz. - Chcesz coś obejrzeć albo coś? Porzucać się popcornem?
- Nie. - Dicka zdziwiła ta dziwna propozycja, ale musiał odmówić. Wstał niepewnie i zasunął krzesło. - Idę spać, rób co chcesz.
Odszedł chwiejnie, czując jak cały świat kręci mu się przed oczyma. Jason wzruszył ramionami, odprowadzając Graysona czujnym wzrokiem.
- Uważałbym na słowa, na twoim miejscu - rzucił jeszcze na pożegnanie, ale za Nightwingiem już zamknęły się drzwi.
Red Hood uśmiechnął się do siebie, cholernie zadowolony z dobrze wykonanej roboty i rozprostował plecy. Jeszcze jedna rzecz i będzie mógł się zbierać.
***
Richard szedł wolno przez skrzydło, w którym znajdowały się sypialnie Tytanów. Na każdych drzwiach widział imiona członków drużyny, niektóre napisy były proste i schludne, inne świeże i ozdobione malunkami, naklejkami i innymi ozdobami. Nie trzeba było wchodzić do pokoju, żeby poznać właściciela.
Tak samo, jak poprawiona pastelowymi kolorami tabliczka z imieniem Starfire, obklejona wiankiem kwiatków, świadczyła o przyjaznej naturze Tamaranki, tak ta Dicka mówiła sama za siebie.
Grayson stanął przed swoimi drzwiami. Nie wiedział, dlaczego bawił go napis na nich. Pewnie przez alkohol. Imię było zatarte i wyblakłe, jakby ktoś zbyt często przesuwał palcami po napisie.
ROBIN
Nie wiedział, czego się właściwie spodziewał. Chyba że ktoś zdejmie tabliczkę i udostępni pokój nowemu lokatorowi. A oni zostawili wszystko w stanie nienaruszonym, nawet to cholerne stare imię, jakby wyjechał tylko na weekend i miał wrócić lada chwila.
Drzwi były niedomknięte, a lekkie światło wylewało się na ciemny korytarz. Pewnie z roztargnienia zapomniał ich zatrzasnąć.
Zdjął przez głowę beżowy sweter i rzucił go na komodę. Strząsnął z nogi tego durnego różowego kapcia i zanim zdążył pozbyć się drugiego, dobiegł go cichy, niepewny głos z naprzeciwka.
- Dick?
Uniósł głowę nieco zbyt gwałtownie, przez co od razu pociemniało mu przed oczyma, a świat zakręcił się niebezpiecznie. Zachwiał się do tyłu, lecz podparł się o ścianę.
Kori siedziała na jego łóżku, z nogami podkurczonymi pod brodę. Miała na sobie jego szarą bluzę, która (o kilka rozmiarów na nią za duża) zwisała na niej luźno i odsłaniał oba ramiona. Wyglądała w niej jak w worku. Pod spodem miała jedynie cienką bluzeczkę na ramiączkach i za ciasne szorty. Musiała wziąć bluzę z szafy, gdy zrobiło jej się zimno, przez to Dick poczuł dziwny uścisk w sercu. Jak długo tu na niego czekała?
- Myślałem, że kazałem wam nie wchodzić mi do pokoju.
Skubała skórki przy paznokciach, jak zawsze, gdy była zdenerwowana.
- Wiem - odparła. - Ale wiem też, że nie mówiłeś poważnie. Tak samo, jak wielu rzeczy, które mówisz pochopnie w złości i potem ich żałujesz.
Dlaczego nie potrafiła go po prostu zostawić? Wiedziała, kiedy potrzebował samotności, wytchnienia i odpoczynku w tylko swoim towarzystwie. Dlaczego nie mogła odpuścić?
Nie wiedziała, co chciała tym osiągnąć. Nie miała żadnego planu. Po prostu przyszła tutaj, mimo wyraźnej zakazu i czekała, aż się pojawi.
Mógł się zwyczajnie zmienić. Zmienić tak bardzo, że mogła źle odczytywać wysyłane przez niego sygnały. Jednak wcale nie musiał, a ona dobrze interpretowała jego intencje, jak za Starych Dobrych Czasów.
Gdy Nightwing z cichym westchnieniem opadł na łóżko obok niej, splótł palce i zawiesił głowę, już wiedziała, że się nie myliła.
Bo pomimo wszystkiego, co mówił i co robił, Dick Grayson tak naprawdę nie chciał być sam.
- Masz rację - odwzajemnił jej spojrzenie. Odór alkoholu, który poczuła, gdy tylko wszedł do sypialni, nasilił się, prawie przyprawiając ją o mdłości. - Przepraszam, nie powinienem był krzyczeć.
- Czasem lepiej jest krzyczeć na głos niż w środku. - Kori dotknęła jego dłoni i zaplotła swoje palce z jego, chcąc tym drobnym gestem dodać mu otuchy. Powiedzieć „jestem tu dla ciebie".
Oparła głowę na jego ramieniu i przymknęła powieki. Miała wrażenie, jakby nie dotykała go całe wieki.
- Chcesz pogadać?
Zaśmiał się cicho pod nosem w odpowiedzi.
- Jesteś dzisiaj już drugą osobą, która proponuje mi rozmowę. Wyglądam aż tak tragicznie?
- Wyglądasz na zdesperowanego by zrobić coś, czego mógłbyś później żałować - stwierdziła po chwili. Poczuła, jak powoli ściska jej dłoń i odwzajemniła gest.
Czasami miała wrażenie, że wcale go nie zna. Zachowywał się zupełnie inaczej niż buntowniczy chłopiec, którego poznała kilka lat temu. Jego działania były niemal autodestrukcyjne, a ona nie znała ich powodu. Czy to tamten chłopiec się tak bardzo oddalił, czy to ona?
- Na trzeźwo chyba nici z rozmowy - zaśmiał się smutno, próżnie siląc się na swobodny ton.
- Oboje wiemy, że nie jesteś trzeźwy - powiedziała.
Patrzyła na niego z taką intensywnością, jakby chciała odgadnąć krążące po jego głowie myśli. W jego oczach dostrzegała bezdenny smutek. Każde jego działanie było jak dodatkowa kropla wody w szklance. Nie chciała czekać, aż się całkiem wypełni. Nie musiała widzieć, co się stanie, gdy woda zacznie się wylewać.
Nightwing wytrzymał jej spojrzenie, nie odpowiadając jednak ani słowem. Patrzyli wspólnie na pustą ścianę jego pokoju, czekając aż to drugie wykona ruch.
- Czasami wydaje mi się, że tego wszystkiego nie zniosę. Przygniata mnie to i trudno jest mi złapać dech. Mimo to wciąż wstaję dla was, dla moich przyjaciół. Zastanawiam się czasem, co by się stało, gdybym została wtedy na Tamaranie. Zostawiłam tam przyjaciela i w zamian tego znalazłam nowych na Ziemi. Teraz wydaje się to takie odległe. - Uśmiechnęła się na wspomnienie jej rodzinnej planety, chociaż większość tych wspomnień z pewnością nie była przyjemna. - Czy cokolwiek z tego zdarzyłoby się, gdybym jednak została?
Mówiąc to, nie przestawała wolno gładzić opuszkami palców jego dłoni.
Obrócił się do niej i ujął w dłonie jej twarz. Rozpalona skóra Tamaranki rozgrzewała jego zimne palce. Światła odbijały się w jego niesamowicie niebieskich oczach.
- Nie mam magistra z psychologi, w przeciwieństwie do was wszystkich - powiedział. Star przechyliła delikatnie głowę na słowa "magister" i "psycholog", ale zachichotała cicho. - Ale za to wiem, że nie możesz brać na siebie odpowiedzialności za wszystko. Brzemię może być zbyt ciężkie do uniesienia. Dlatego masz obiecać mi, że nie będziesz go nieść samej, słyszysz?
Wtuliła policzek w jego dłoń, rozkoszując się jego dotykiem. Rozumiała. On opuścił głowę, opierając się na zagłębieniu jej ramienia. Czuł się zbyt ciężki, by trzymać się prosto.
Kori, pomimo wahania, objęła go chudymi ramionami i przyciągnęła do siebie. Zaczęła go czule głaskać po plecach.
- Dick? - zapytała.
Lecz w tamtym momencie, on tylko zamknął oczy i przestał mówić. Tak po prostu, nagle milknąc, zasnął.
Delikatnie odsunęła go od siebie i ułożyła jego ciało na łóżku. Pochyliła się i okryła go kołdrą. Wpatrzona w jego umięśnioną klatkę piersiową, która unosiła się miarowo w płytkim oddechu, pomyślała, że chciałaby tak siedzieć do skończenia świata.
***
Jason, wbrew temu, co powiedział, długo siedział jeszcze przy stole i teraz już sam kontynuował opróżnianie butelki brandy.
- Mógłby przynajmniej zachowywać się jak starszy brat - mruknął do siebie pod nosem, podniósł karafkę do ust i wypił duszkiem całą resztę alkoholu.
Podparł twarz obiema dłońmi, czując, jak wszystko kręci się wokół niego, a błędnik szaleje w dzikim pijanym tańcu. Uparcie wpatrywał się w czarną maskę, której zapomniał Richard. W końcu westchnął i wstał.
Przynajmniej jego zamiarem było wstać, bo zamiast tego wykonał imponujący piruet, zderzył się z oparciem krzesła i przekoziołkował przynajmniej trzy metry przez szary dywan salonu. Następnie zdołał się wykazać na tyle szybkim refleksem, aby szybko podnieść się na nogi i dobiec do zlewu, by tam zwrócił połowę zawartości swojego żołądka.
- Kurwa mać, Grayson - zaklął soczyście pod nosem. Otarł brodę wierzchem dłoni, zgarnął maskę ze stołu i ruszył na poszukiwania pokoju Nightwina, gubiąc drogę ze trzy razy i wymiotując do pobliskich doniczek dwa razy tyle.
W końcu trafił na właściwy pokój (spotkanie z właścicielką, do którego wszedł najpierw, nie należało do najszczęśliwszych; nie jego wina, że napis wyglądał podobnie), drzwi otworzyły się bez problemu.
Wchodząc, od razu zauważył śpiącego Graysona i spłoszoną nagle kosmitkę, która czuwała przy nim. Starfire uniosła palec do ust, nakazując bezwzględną ciszę.
Red Hood zasalutował w odpowiedzi. Odłożył tylko czarną maskę na komodę tuż obok drzwi i pośpiesznie ulotnił się z pokoju, zostawiając ukochanych samych. Pogratulował sobie dobrze wykonanego zadania i ruszył na poszukiwania drogi powrotnej do salonu, które - nawiasem mówiąc - szły mu jak krew z nosa.
W końcu, mimo iż był zlany w trzy dupy, nadal miał coś do zrobienia i nie zamierzał wracać do domu bez tego.
*~*~*
Nie byłam pewna co do tego drugiego fragmentu, bo nie umiem w szczere-poważne-rozmowy, ale chyba wyszło ok. I dajcie znać, czy przeszkadzają wam wulgaryzmy, bo mam wrażenie że nawet nieco ich nadużywam.