środa, 25 kwietnia 2018

41. Do krwi

- Kto wpadł na ten genialny pomysł? – zapytał Cyborg z głosem pełnym wyrzutów.
- Mam ci przypomnieć, kto tu dowodzi? – Raven biegła za nim, odpychając energią otaczających ją zabójców i rozbijając nimi ściany. Victor nie skomentował jej uwagi. Jako lider Tytanów, to on dowodził misją, chociaż lepiej by się poczuł, zwalając ten obowiązek z powrotem na Nightwinga.
Dotarli do kolejnego rozwidlenia, akurat w momencie, gdy na końcu przebytego korytarza pojawiła się nowa para wrogich żołnierzy. Azarathka czym prędzej zaczęła strzelać do nich, korzystając ze swojej mocy. Ubrani na czarno od stóp do głów wojownicy rozproszyli się na boki, lecz nie na długo. Pierwszego, który podszedł bliżej, zamachując się mieczem na tyły Cyborga, Raven przygniotła walającym się po podłodze gruzem.
- Długo jeszcze? – ponagliła go. Blaszak właśnie włamywał się do systemów Ligi. Zgrał sobie mapę całej bazy oraz zamykał drogi, które przebyli, aby uniemożliwić zabójcom dostanie się do nich.
- No i proszę – skwitował, uśmiechając się szelmowsko. – Mam ich system zabezpieczeń w małym palcu.
- Szkoda, że odciąłeś nam drogę ucieczki – rzuciła Raven. – Pośpieszmy się, jeśli chcemy ich znaleźć, zanim cała Liga się o nas dowie.
Wznowili bieg. Cyborg, wpatrzony w zgraną mapę, co chwila wskazywał odpowiedni kierunek, chociaż Roth wciąż się upierała, że niczego nie wyczuwa. Wątpiła, czy to była odpowiednia część budynku i miała nadzieję, że pozostałym się chociaż poszczęści. Komuś w końcu musiało.

***

Nagła eksplozja powaliła zielonego wilka na ziemię. Bestii piszczało w uszach i pociemniało przed oczami. Otępiały, podniósł się i obejrzał przez ramię na Terrę.
- Gar, tak strasznie przepraszam, to było niechcący – spanikowana blondynka pomogła mu stanąć na nogi. Otarła krew, spływającą po skroni Zielonego.
- Nic się nie stało – machnął niedbale ręką. – Co z tymi drzwiami?
Utknęli między jednym przejściem a drugim. Markov zaczęła próbować przebić się przed jedne, ale okazały się mocniejsze, niż przypuszczała. Mogło to zająć trochę dłużej, bo jakiś głupek postanowił nagle odciąć wszystkie drogi.
Rozległ się gwałtowny stukot w jedną zaporę odgradzającą korytarze. Para spojrzała po sobie w popłochu, po czym Tara kontynuowała przebijanie się.
- Cyborg, ty zardzewiała puszko po śledziach, otwieraj te drzwi, albo zaraz sami zmienimy się w konserwy – huknął Bestia do komunikatora. Nie usłyszał zgryźliwej uwagi przyjaciela, bo rozłączył się w chwili, gdy tamten spełnił polecenie. Bestia i Terra wypadli przed siebie, nie bardzo wiedząc, którędy iść. Na szczęście Stone przesyłał im informacje przed komunikator.
Początkowo plan zakładał włamanie do systemu Ligi Zabójców zdalnie z bezpiecznej odległości, ale zabezpieczenia okazały się wyjątkowo trudne do złamania. Z kolei plan B polegał na podzieleniu się na grupy i przeszukanie posiadłości po cichu i bez hałasu. W pewnym momencie całkowicie stracili kontakt z Jinx i Nightwingiem, co nie wróżyło nic dobrego. Cyborg próbował ich teraz namierzyć przez sygnał GPS w komunikatorach, ale stale napływający wrogowie nie ułatwiali mu zdania.
- Na razie zauważyli tylko nas – Blaszak rozejrzał się uważnie we wszystkie strony, w poszukiwaniu ewentualnych kolejnych celów do strzału. – Starajcie się nie zwracać na siebie uwagi. Nadal będę próbował przywrócić łączność z Nightwingiem, a wy szukajcie dalej.
- Roger – rzucił Gar i rozłączył się ponownie. I tak wiedział, że nie o Nightwinga się martwił Cyborg, lecz o swoją dziewczynę.
Posuwali się wolno przed siebie, Terra wpatrzona w mapę, Bestia zaś na przodzie węszył w postaci psa myśliwskiego. Nie wiedzieli, czego dokładnie mają szukać, jednak przeczucie mówiło im, że Starfire gdzieś tu była. Dla Zielonego wszystkie te korytarze wyglądały identycznie – ten sam szary granit na posadzce, którego zimno raniło jego łapy, te same kamienne ściany i ciągnące się w nieskończoność korytarze, oświetlone jedynie pochodniami.
Ostatnim razem, kiedy Garfield miał styczność z grą w labiryncie, wprost nie posiadał się z radości, rozwalając co rusz gobliny i pomniejsze stwory. I chociaż sceneria bardzo przypominała tę z gry, adrenalina była zupełnie inna – nie wspominając o ciągłych dreszczach na każdy podejrzany dźwięk.
Bał się. Podobny strach odczuwał, gdy siedział zamknięty za kratami w schronisku, przemoczony i drżący z zimna. Jeszcze sprzed czasów Doom Patrol.
Zastanawiał się, jakim cudem Terra nie słyszy jego mocno bijącego serca, które zaraz jakby miało się wyrwać z jego piersi. Wśród ciszy pustych korytarzy rozbrzmiewały tylko ich stłumione kroki i powolne skapywanie wody gdzieś w oddali.
- Garfield, spójrz – powiedziała Tara. Pies zatrzymał się i postawił uszy. Dziewczyna przyklękła przy nim, pokazując mu wyświetlacz. – W tym miejscu powinna być ślepa uliczka.
Obejrzeli się na schody w dół, które właśnie minęli i spojrzeli po sobie. To mogły być tylko katakumby. Albo mogło tam być coś, o czym Liga nie chciała, by ktoś się dowiedział. Innymi słowy – lochy. Bestia z Terrą przytaknęli, zgadzając się ze sobą w myślach i ruszyli w dół. Schody były śliskie od wilgoci i nieoświetlone. Tara zdawała się na węch i wzrok Grafielda.
Zielony, w swojej normalnej postaci, zatrzymał się, by odetchnąć. Zbyt ciężko mu się oddychało w tej stęchliźnie. Przyzwyczajony był raczej do rześkiego, morskiego powietrza. Oparł się o ścianę… i wrzasnął, czując pod palcami lepką pajęczynę. Odsunął się jak poparzony i zaczął machać dłonią, żeby odczepić od niej nici.
W zamieszaniu potknął się o własne stopy i byłby upadł, gdyby nie czyjaś silna ręka, która odruchowo złapała go wpół. Zamachnął w powietrzu nogami, szarpnął się w uścisku, chcąc uwolnić od nieznajomego, którym z pewnością nie była Terra, bo ta stała metr od niego z wyrazem zaskoczenia pomieszanego ze strachem w oczach.
Właśnie wpadli na dwóch strażników, którzy wydawali się co najmniej zdziwieni obecnością intruzów.
- Puszczaj mnie! – wycharczał Garfield. Nie pomyślał o przemianie w jakieś silniejsze zwierzę, jednak na szczęście Terra szybko się ocknęła i przygotowała do ataku. Wokół jej pięści zalśniła złota energia, kamienne ściany zatrzęsły się, ulegając jej mocy…
- Stój, stój, to my! – nerwowy krzyk strażnika zabrzmiał dziwnie znajomo. Postać uniosła ręce do góry, tym samym puszczając Bestię, który wylądował na posadzce z jękiem.
Dwójka strażników zerwała czarne maski i Tara odetchnęła z ulgą, zdając sobie sprawę, że do tej pory wstrzymywała powietrze. Emanująca jej moc była w tym momencie jedynym źródłem światła w lochach, dlatego uniosła dłoń do góry, aby choć trochę oświetlić przestrzeń. Uśmiechnęła się, a Jinx odwzajemniła gest.
Dick, w czarnym stroju Ligi Zabójców, pochylił się nad Loganem i pomógł mu podnieść się na nogi.
- Mogłeś od razu mówić, że to wy – mruknął naburmuszony, otrzepując niewidzialny kurz ze spodni.
- Zaskoczyliście nas – Brwi Graysona powędrowały w górę. – Bestia, czemu się ślinisz?
Oczy Zielonego błyszczały jak na widok najnowszej edycji jego ukochanej gry. Przypadł do Nightwinga, okrążając do kilka razy dookoła, z wyrazem najwyższego uwielbienia na twarzy.
- Też chcę być ninja – oświadczył, a Richard ostatkiem siły woli powstrzymywał się od facepalma.
Terra, stojąc z boku, zauważyła, że stroje strażników, które mieli na sobie Jinx i Nightwing, były w niektórych miejscach poszarpane i podziurawione, jak od ostrzy i kul.
- Co się stało? – zapytała szeptem. Ruszyli dalej przed siebie w czwórkę, stwierdziwszy, że mogą to omówić w drodze, zamiast sterczeć jak kołki i narażając się na widok innego patrolu. Jinx wspomogła Tarę, również utrzymując kulę energii w dłoni i oświetlając drogę. Chłopcy wysunęli się na prowadzenie.
- Nastąpiły pewne… komplikacje – Jinx skrzywiła się z niesmakiem. Markov przytaknęła, spodziewając się takiej odpowiedzi. To naturalne w siedzibie uzbrojonej po zęby, z wojownikami-ninja, czyhającymi na każdym kroku. Aż dziwne, że ona z Bestią nie natknęli się na żadne problemy. – Akurat trafiliśmy na jedną parkę żołnierzy, gdyśmy znaleźli zejście do lochów. Cyborg przesłał nam plan twierdzy, ale mój komunikator uległ zniszczeniu w walce. Jednak coś mi mówi, że to tutaj.
Blondynka znów przytaknęła. Również ona miała takie przeczucie. Wewnętrzny instynkt, jakiś szósty zmysł, podpowiadał jej, że już niedaleko. Jeszcze kawałek i znajdą to, czego szukają.
***

Wśród trwającej od miesięcy ciszy rozległ się odgłos, którego nie uświadczyła od bardzo dawna. Tak dawna, że nie potrafiła sobie przypomnieć, co to za dźwięk.
Jednak przywrócił ją do przytomności. Kilka par butów wybijało na korytarzu miarowy rytm. Ze wzrastającą paniką wsłuchiwała się w odgłos kroków, zbliżających się nieuchronnie do jej bezpiecznej celi.
To mogło oznaczać tylko jedno – idą po nią. Zaraz ludzie bez twarzy i uczuć wywloką ją na zewnątrz i znów zaciągnął do jednego z tych odrażająco białych pomieszczeń. Z zimnym stołem i ostrymi przedmiotami, lśniącymi w sztucznym świetle.
Czuła się zbyt pewnie, po tym, jak w końcu zostawili ją w spokoju. Teraz przyjdzie jej za to zapłacić.
Uniosła ociężałą głowę, wbijając puste spojrzenie w masywne drzwi, przed którymi zatrzymali się ludzie. Usłyszała przytłumione szepty, dobiegające z drugiej strony.
Zielone oczy zajaśniały. Nie dostaniecie mnie tak łatwo, pomyślała.
Choćby miała gryźć i kopać, rudowłosa więźniarka nie zamierzała im ulegnąć.

***

Serce Raven podskoczyło i wykonało fikołka, kiedy otrzymała wiadomość od Dicka. On i Jinx na szczęście byli cali i zdrowi. Przekazał im dokładnie gdzie i kiedy mają skręcić, aby dotrzeć do lochów. Śpieszyli się więc, aby do nich dołączyć - Raven, lecąc dwa metry nad ziemią, Cyborg, hałasując jak tylko się da. Azarathka w końcu się zirytowała i uniosła go w powietrze.
- To poniżające - jęknął Victor. Nie mógł nic zrobić, poza pogodzeniem się z tym, że Raven zamierzała go ciągnąć za sobą przez całą drogę.
- Wybacz, mam cię puścić, żebyś narobił jeszcze więcej rumoru i ściągnął tu ninja, którym dopiero co się wymknęliśmy?
Cyborg posłusznie zamilkł.
Korytarz, który ciągnął się w nieskończoność, był jeszcze większy od tych w wieży T. Z gładkiego kamienia, z pochodniami osadzonymi co kilka metrów w metalowych uchwytach. Rachel czuła zimno, bijące od posadzi, mimo że jej nie dotykała. Co jakiś czas mijali masywne, drewniane drzwi, bądź przejście w dół lub w górę.
Za czwartym razem trafili na właściwe zejście. Raven, mając na uwadze wskazówki Nightwinga, postawiła Cyborga dopiero u końca schodów. Czuła jego urażoną dumę, ale - Azarath, dopomóż, co by było, gdyby Victor potknął się na stopniach.
Cyborg wysunął latarkę ze swojego ramienia i oświetlił drogę. Kilka czerwonych par oczu zajaśniało w mroku, szczury rozbiegły się na wszystkie strony, uciekając od światła. Rachel wzdrygnęła się mentalnie na odległe wspomnienie gryzoni, otaczających ją ze wszystkich stron, wdrapujących się na nią i rozorujących jej skórę.
W połowie drogi spotkali resztę drużyny. Właśnie wtedy Raven poczuła czyjąś obecność. Nie Tytanów, którzy otaczali ją ze wszystkich stron, ale jakaś inną, obcą.
Skierowała spojrzenie fioletowych oczu na metalowe drzwi po lewej, ledwie dwa metry od niej.
- Raven?
- Myślę, że to te - odpowiedziała szeptem, aby nie zapeszyć. Nie wierzyła w takie bzdury, ale w takiej chwili wydawało jej się to ważne.
Azarath, Metrion, Zintos - odmówiła w myślach mantrę, skupiając moc na zamknięciach. Rozległ się cichy trzask przekręcanego klucza i drzwi skrzypnęły cicho, uchylając się jakby zapraszająco. Drużyna zgromadziła się wokół wejścia, z duszą na ramieniu.
Nightwing pewnie przekroczył próg, nie wahając się ani sekundę.
Nie zobaczył jej od razu po wejściu. W celi, przy ścianie znajdowała się prycza, z narzuconym na nią skotłowanym prześcieradłem i cienką poduszką. Na dwóch ścianach po bokach wisiały łańcuchy i kajdany, w podłodze zaś, na samym środku, został umieszczony zakratowany odpływ na ścieki.
Na pryczy klęczała postać. Ujrzał ją tylko dzięki blasku jej oczu - bo chociaż smuga światła z pochodni za jego plecami oświetlała celę, dziewczyna nadal była osłonięta przez mrok. Za to jej oczy świeciły najżywszą zielenią, jaką kiedykolwiek widział. Wpatrywały się gniewnie w Graysona, jak dzikie zwierzę w klatce, które tylko czekało, aby do niego podejść, by następnie rzucić się z pazurami.
- Starfire?
Bardziej poczuł, niż zobaczył, jak kosmitka napina mięśnie. Wciąż patrzyła na niego z uporem, jednak jej spojrzenie złagodniało. Widział, jak jej spierzchnięte usta układają się w słowa, szepty, których nie dosłyszał.
Nightwing ruszył do przodu. Minione lata wydawały się niczym w porównaniu z czasem, jakim zajęło mu dotarcie do niej.
Rudowłosa szarpnęła się, zabrzęczały kajdany na jej nadgarstkach. Warknęła gniewnie coś po tamarańsku. Dick czuł jej gorący oddech na policzku, kiedy pochylał się nad nią.
- Spokojnie, księżniczko - wyszeptał. - Chcę ci tylko pomóc.
Gestem przywołał do ciebie Jinx. Czarodziejka jednym ruchem dłoni zniszczyła łańcuchy, a Starfire osunęła się powoli na posłanie.
Nightwing podtrzymał ją w pozycji pół siedzącej. Dopiero teraz zobaczył, że nadgarstki Starfire otarte były aż do krwi. Te same rany okaleczały jej knykcie, łokcie, kostki i kolana. Czuł wzbierającą w nim wściekłość.
Poczuł smukłą dłoń Raven na swoim ramieniu.
- Spokojnie.
Grayson nie spojrzał na nią, tylko oddychał równomiernie, lecz głęboko. On zamierza ich zabić, pomyślała. Zabije tych, którzy ją skrzywdzili.
- Jest zdezorientowana, nie pozna nas w tej chwili. Musimy ją stąd zabrać i opatrzyć - powiedziała Azarathka spokojnym tonem. Chciała odciągnąć myśli Dicka od Ligi Zabójców i skierować je na właściwy tor.
- Raven?
To Richard pierwszy poderwał głowę, podczas gdy wywołana zachowała kamienny wyraz twarzy.
Starfire patrzyła odrobinę zamglonym wzrokiem na dawną przyjaciółkę. Oderwała od niej oczy dopiero wtedy, gdy zauważyła ruch za plecami Rachel i zobaczyła tłoczących się Tytanów przy wejściu do celi. A na jej twarzy pojawiło się coś na ślad uśmiechu.