niedziela, 16 września 2018

# Lamy skaczą po suficie

Tytuł dla uwagi.
Szybka notka informacyjna, bo jest późno i nic mi się nie chce.

Do życia powracam od poniedziałku. Startuję z pisaniem i z czytaniem waszych cudeniek, bo naprawdę nie miałam na nic czasu. Zmieniałam szkołę i musiałam jakoś się ogarnąć, ale już pierwszy tydzień za mną i wszystko jest już w miarę ułożone. 

… naprawdę, od poniedziałku. Nie patrzcie tak na mnie. Jutro pierwsze co robię, to siadam do czytania. Słowo harcerza i zapracowanej uczennicy.

xoxo

niedziela, 5 sierpnia 2018

3. Porzucajmy się popcornem

Gniew daje satysfakcję, dopóki się mu poddajemy.
Nightwing, po kłótni z Victorem zaczął powoli sobie uświadamiać, co się stało i z każdą sekundą czuł się coraz gorzej. Nie mógł zostać w swojej sypialni, bo wciąż miał na widoku drzwi, przez które wyszła dwójka jego przyjaciół. Wpatrywał się w swoją zabandażowaną dłoń, nie wiedząc co ze sobą zrobić.
W końcu poszedł do kuchni, w nadziei, że alkohol uśmierzy trochę ból. Drzwi rozsunęły się przed nim i zobaczył swojego brata wraz z Markov, którzy głowili się nad stertą czystej pościeli.
Terra rzuciła poduszki na kanapę. Sięgnęła po poszewki, które położyła obok na podłodze i zaczęła ubierać pościel, nie śpiesząc się zbytnio. Jasonowi wepchnęła do rąk kołdrę i chłopak zastanawiał się teraz, od której strony zacząć, bacznie przyglądając się blondynce.
Dick nie spodziewał się nikogo w salonie, ale skoro już tu przyszedł, nie będzie wracał naburmuszony do pokoju. Podszedł do barku i wyciągnął z niego trunek. Postawił szklankę i karafkę na stole.
- Dzięki, słonko, ale dalej sobie poradzę - Todd zwrócił się do Tary, posyłając jej sugestywne spojrzenie.
Dziewczyna chciała coś odmruknąć, ale zauważyła, jak Jason patrzy z rozbawieniem i jednocześnie z przyganą na Graysona, który właśnie nalał sobie brandy i przechylił szklankę, wypijając wszystko jednym haustem.
Odłożyła poszewki i odeszła, oglądając się raz po raz z ciekawości, aż drzwi zasunęły się za nią z cichym sykiem, zostawiając tym samym braci znów samych.
Nie wiedziała, co łączyło tę dwójkę mężczyzn, lecz oni z pewnością by chcieli to zachować dla siebie. Pamiętała, żeby nie wtykać nosa w nie swoje sprawy, zwłaszcza gdy chodziło o Nightwinga. Powinna czuć się oburzona, że tak po prostu ją wyprosił, ale rozumiała potrzebę odbycia samotnej rozmowy, nawet jeśli nie znała jej powodu.
Dick podniósł wzrok, kiedy Jason odsunął krzesło i usiadł naprzeciw niego, podpierając twarz na nadgarstku. Na jego twarzy gościł niezmazywalny cyniczny uśmiech, a oczy błyszczały wesoło. Całą swoją postawą sprawiał wrażenie, jakby zamierzał coś zaraz podpalić.
- Nie zaproponujesz mi drinka? - zapytał. Richard westchnął ostentacyjnie, wstał i zaraz wrócił z powrotem z drugim kieliszkiem, odprowadzany spojrzeniem przez Jasona.
- Wiem, co sobie myślisz - powiedział. Todd uniósł brew w niemym „czyżby?". Nightwing zdjął maskę z twarzy i potarł oczy ręką, jakby nagle zaczęły go piec. - Zastanawiasz się, jak to się stało, że zmieniam się w obrażonego Damiana.
- Przynajmniej zdajesz sobie z tego sprawę - parsknął Red Hood.
- Wielkie dzięki - Dick przechylił karafkę, nalewając Jasonowi i sobie więcej trunku. Todd upił łyk, smakując w ustach alkohol, podczas gdy Grayson wypił już cały bursztynowy płyn.
- Powinieneś tyle pić? - zapytał bez zbytniego zainteresowania. - Co z twoim wiecznym „bohater nie może się upić, by zawsze być na posterunku"?
Richard machnął na niego ręką.
- To jego zasada. Pieprzyć ją. Pieprzyć to wszystko.
- Cofam tamto. Zachowujesz się gorzej od Damiana. Jesteś jak nastolatka podczas okresu - rzucił drwiąco.
- Jesteś niemożliwy - ofuknął go Grayson, na co młodszy mężczyzna skłonił głowę, jakby przyjmował komplement.
Wyglądał, jakby zamierzał coś powiedzieć. Dick poznał ten charakterystyczny wyraz twarzy, kiedy w głowie Jasona formułowała się jakaś niewypowiedziana myśl. Jak zawsze, gdy zamierzał podzielić się z kimś nikomu niepotrzebną uwagą, albo wymyślając ciętą ripostę. Red Hood nie powiedział jednak ani słowa, więc Grayson uznał, że mu się tylko wydawało.
Siedzieli tak przez dłuższy czas, podtrzymując rozmowę na zwyczajne tematy. Kiedy Jason żalił się z problemów, jakie nieustannie sprawia najmłodszy z rodzeństwa, Dick wstawił się za nim, ponieważ to właśnie Damian pomógł mu ustalić lokalizację Starfire. Todd drwił z Nightwinga, że tak długo zajęło mu wyznanie wszystkiego Kori, że zaczynał się martwić, czy w ogóle tego dożyją, na co Dick odparował, że Jay wcale nie jest lepszy.
Śnieg sypał nieprzerwanie za oknem, gdy bracia siedzieli przy miękkim świetle pojedynczych lampek, rozmawiając jak dwójka normalnych ludzi, którymi powinni być.
- Myślałem, że nie będziemy już do tego wracać - odezwał się Nightwing, nawiązując do swojej kłótni z Cyborgiem, której przecież Red Hood nie mógł słyszeć. - Ten rozdział miał być zamknięty, a tu proszę.
Głowa ciążyła mu niemiłosiernie. Oparł czoło o blat stołu i skrzywił się, ponieważ drewno cuchnęło alkoholem. Gdy mrugał, świat rozmazywał się na krótką chwilę i zaraz potem wracał do normy.
Jason patrzył na niego z dziwną fascynacją, jakby pijany Grayson był najdziwniejszą rzeczą, jaką widział w całym życiu, chociaż z pewnością przyłapywał go w gorszym stanie.
- „Gdybyś nie był takim dupkiem...” ha, odezwał się święty - powiedział Dick, przedrzeźniając Victora i zaśmiał się smutno. - Nie rozpadła się, ty durna puszko, tylko ja odszedłem.
- Powiesz mi, dlaczego zawsze jesteś sam?
Nightwing uniósł zmęczony wzrok znad blatu i utkwił go w Jasonie, jakby podszedł do kogoś na ulicy, aby się przywitać i potem zorientował się, że to kompletnie inna osoba.
- Myślałem, że ze wszystkich ludzi, ty powinieneś zrozumieć - odparł powoli.
- Rozumiem - oświadczył. - Ale ty robisz to wbrew temu, czego naprawdę chcesz. Próbujesz wmawiać sobie, że powinieneś być sam, bo tak jest lepiej, ale mimo wszystkiego, wcale nie jest.
- Jesteś ostatnią osobą, od której spodziewałbym się kazania - przyznał Dick, przymykając oczy po tym, jak zbyt długo patrzył na światło.
- Pragniesz przebaczenia, Dick? - zapytał nagle Jason śmiertelnie poważnym tonem, który kazał Nightwingowi podnieść głowę i usiąść prosto. - Zapewnienia z ich strony, że wszystko zostało wybaczone i że możesz wrócić? A może myślisz, że nikt ci nie wybaczy i dlatego uciekasz?
Grayson wziął głęboki oddech i wolno wypuścił duszne powietrze nagrzanego pomieszczenia.
- Gdyby nie ona, nie byłoby cię tutaj, prawda? - Red pochylił się nad stołem, patrząc przenikliwym wzrokiem na brata. Nie potrzebował odpowiedzi na to pytanie, a mimo to Grayson odparł:
- Chyba masz rację - zupełnie jakby potrzebował powiedzieć to na głos, aby sobie to uświadomić. Odchylił się do tyłu na krześle. Patrzył na Jasona, ale spojrzenie miał nieobecne. - Właśnie dlatego tutaj jestem.
Todd się roześmiał, ale nie było to wesoły śmiech.
- Czasami naprawdę mam ochotę cię walnąć przez twoją głupotę.
- Dlaczego się powstrzymujesz? - Kąciki ust Graysona powędrowały ku górze.
Przez jedną krótką chwilę przeniósł się do rezydencji w Gotham, do pokoju tak dużego, że zmieściłoby się w nim z trzydzieści osób, który oświetlał ogromny żyrandol. Czuł zapach dębowego drewna, z którego zrobiona była podłoga i słyszał znużony głos Alfreda, który beształ ich za to, że hałasują.
Jason przerwał ciszę pierwszy. Odchylił się i zaczął balansować na dwóch nogach krzesła. Uniósł twarz ku górze i skrzywił się, jakby zobaczył na suficie plamę pleśni.
- Ja to widzę tak - zaczął, ubierając swoje myśli w słowa. - Wszyscy byliście tak długo osobno, że się od siebie odzwyczailiście i teraz, gdy jesteście razem, zwyczajnie wariujecie, bo nie wiecie, jak ze sobą wytrzymać.
- Dzięki bardzo za podsumowanie mojego życia - prychnął Nightwing, upijając łyk mocnej wódki. Todd jedynie uśmiechnął się przekornie.
- Pomyśl nad tym - powiedział, wstając. Zostawił niedopity trunek na stole i odwrócił się w stronę oszklonych ścian salonu. Zapatrzył się na szron, pnący się powoli po szybie niczym lodowy bluszcz. - Chcesz coś obejrzeć albo coś? Porzucać się popcornem?
- Nie. - Dicka zdziwiła ta dziwna propozycja, ale musiał odmówić. Wstał niepewnie i zasunął krzesło. - Idę spać, rób co chcesz.
Odszedł chwiejnie, czując jak cały świat kręci mu się przed oczyma. Jason wzruszył ramionami, odprowadzając Graysona czujnym wzrokiem.
- Uważałbym na słowa, na twoim miejscu - rzucił jeszcze na pożegnanie, ale za Nightwingiem już zamknęły się drzwi.
Red Hood uśmiechnął się do siebie, cholernie zadowolony z dobrze wykonanej roboty i rozprostował plecy. Jeszcze jedna rzecz i będzie mógł się zbierać.

***

Richard szedł wolno przez skrzydło, w którym znajdowały się sypialnie Tytanów. Na każdych drzwiach widział imiona członków drużyny, niektóre napisy były proste i schludne, inne świeże i ozdobione malunkami, naklejkami i innymi ozdobami. Nie trzeba było wchodzić do pokoju, żeby poznać właściciela.
Tak samo, jak poprawiona pastelowymi kolorami tabliczka z imieniem Starfire, obklejona wiankiem kwiatków, świadczyła o przyjaznej naturze Tamaranki, tak ta Dicka mówiła sama za siebie.
Grayson stanął przed swoimi drzwiami. Nie wiedział, dlaczego bawił go napis na nich. Pewnie przez alkohol. Imię było zatarte i wyblakłe, jakby ktoś zbyt często przesuwał palcami po napisie.
ROBIN

Nie wiedział, czego się właściwie spodziewał. Chyba że ktoś zdejmie tabliczkę i udostępni pokój nowemu lokatorowi. A oni zostawili wszystko w stanie nienaruszonym, nawet to cholerne stare imię, jakby wyjechał tylko na weekend i miał wrócić lada chwila.
Drzwi były niedomknięte, a lekkie światło wylewało się na ciemny korytarz. Pewnie z roztargnienia zapomniał ich zatrzasnąć.
Zdjął przez głowę beżowy sweter i rzucił go na komodę. Strząsnął z nogi tego durnego różowego kapcia i zanim zdążył pozbyć się drugiego, dobiegł go cichy, niepewny głos z naprzeciwka.
- Dick?
Uniósł głowę nieco zbyt gwałtownie, przez co od razu pociemniało mu przed oczyma, a świat zakręcił się niebezpiecznie. Zachwiał się do tyłu, lecz podparł się o ścianę.
Kori siedziała na jego łóżku, z nogami podkurczonymi pod brodę. Miała na sobie jego szarą bluzę, która (o kilka rozmiarów na nią za duża) zwisała na niej luźno i odsłaniał oba ramiona. Wyglądała w niej jak w worku. Pod spodem miała jedynie cienką bluzeczkę na ramiączkach i za ciasne szorty. Musiała wziąć bluzę z szafy, gdy zrobiło jej się zimno, przez to Dick poczuł dziwny uścisk w sercu. Jak długo tu na niego czekała?
- Myślałem, że kazałem wam nie wchodzić mi do pokoju.
Skubała skórki przy paznokciach, jak zawsze, gdy była zdenerwowana.
- Wiem - odparła. - Ale wiem też, że nie mówiłeś poważnie. Tak samo, jak wielu rzeczy, które mówisz pochopnie w złości i potem ich żałujesz.
Dlaczego nie potrafiła go po prostu zostawić? Wiedziała, kiedy potrzebował samotności, wytchnienia i odpoczynku w tylko swoim towarzystwie. Dlaczego nie mogła odpuścić?
Nie wiedziała, co chciała tym osiągnąć. Nie miała żadnego planu. Po prostu przyszła tutaj, mimo wyraźnej zakazu i czekała, aż się pojawi.
Mógł się zwyczajnie zmienić. Zmienić tak bardzo, że mogła źle odczytywać wysyłane przez niego sygnały. Jednak wcale nie musiał, a ona dobrze interpretowała jego intencje, jak za Starych Dobrych Czasów.
Gdy Nightwing z cichym westchnieniem opadł na łóżko obok niej, splótł palce i zawiesił głowę, już wiedziała, że się nie myliła.
Bo pomimo wszystkiego, co mówił i co robił, Dick Grayson tak naprawdę nie chciał być sam.
- Masz rację - odwzajemnił jej spojrzenie. Odór alkoholu, który poczuła, gdy tylko wszedł do sypialni, nasilił się, prawie przyprawiając ją o mdłości. - Przepraszam, nie powinienem był krzyczeć.
- Czasem lepiej jest krzyczeć na głos niż w środku. - Kori dotknęła jego dłoni i zaplotła swoje palce z jego, chcąc tym drobnym gestem dodać mu otuchy. Powiedzieć „jestem tu dla ciebie".
Oparła głowę na jego ramieniu i przymknęła powieki. Miała wrażenie, jakby nie dotykała go całe wieki.
- Chcesz pogadać?
Zaśmiał się cicho pod nosem w odpowiedzi.
- Jesteś dzisiaj już drugą osobą, która proponuje mi rozmowę. Wyglądam aż tak tragicznie?
- Wyglądasz na zdesperowanego by zrobić coś, czego mógłbyś później żałować - stwierdziła po chwili. Poczuła, jak powoli ściska jej dłoń i odwzajemniła gest.
Czasami miała wrażenie, że wcale go nie zna. Zachowywał się zupełnie inaczej niż buntowniczy chłopiec, którego poznała kilka lat temu. Jego działania były niemal autodestrukcyjne, a ona nie znała ich powodu. Czy to tamten chłopiec się tak bardzo oddalił, czy to ona?
- Na trzeźwo chyba nici z rozmowy - zaśmiał się smutno, próżnie siląc się na swobodny ton.
- Oboje wiemy, że nie jesteś trzeźwy - powiedziała.
Patrzyła na niego z taką intensywnością, jakby chciała odgadnąć krążące po jego głowie myśli. W jego oczach dostrzegała bezdenny smutek. Każde jego działanie było jak dodatkowa kropla wody w szklance. Nie chciała czekać, aż się całkiem wypełni. Nie musiała widzieć, co się stanie, gdy woda zacznie się wylewać.
Nightwing wytrzymał jej spojrzenie, nie odpowiadając jednak ani słowem. Patrzyli wspólnie na pustą ścianę jego pokoju, czekając aż to drugie wykona ruch.
- Czasami wydaje mi się, że tego wszystkiego nie zniosę. Przygniata mnie to i trudno jest mi złapać dech. Mimo to wciąż wstaję dla was, dla moich przyjaciół. Zastanawiam się czasem, co by się stało, gdybym została wtedy na Tamaranie. Zostawiłam tam przyjaciela i w zamian tego znalazłam nowych na Ziemi. Teraz wydaje się to takie odległe. - Uśmiechnęła się na wspomnienie jej rodzinnej planety, chociaż większość tych wspomnień z pewnością nie była przyjemna. - Czy cokolwiek z tego zdarzyłoby się, gdybym jednak została?
Mówiąc to, nie przestawała wolno gładzić opuszkami palców jego dłoni.
Obrócił się do niej i ujął w dłonie jej twarz. Rozpalona skóra Tamaranki rozgrzewała jego zimne palce. Światła odbijały się w jego niesamowicie niebieskich oczach.
- Nie mam magistra z psychologi, w przeciwieństwie do was wszystkich - powiedział. Star przechyliła delikatnie głowę na słowa "magister" i "psycholog", ale zachichotała cicho. - Ale za to wiem, że nie możesz brać na siebie odpowiedzialności za wszystko. Brzemię może być zbyt ciężkie do uniesienia. Dlatego masz obiecać mi, że nie będziesz go nieść samej, słyszysz?
Wtuliła policzek w jego dłoń, rozkoszując się jego dotykiem. Rozumiała. On opuścił głowę, opierając się na zagłębieniu jej ramienia. Czuł się zbyt ciężki, by trzymać się prosto.
Kori, pomimo wahania, objęła go chudymi ramionami i przyciągnęła do siebie. Zaczęła go czule głaskać po plecach.
- Dick? - zapytała.
Lecz w tamtym momencie, on tylko zamknął oczy i przestał mówić. Tak po prostu, nagle milknąc, zasnął.
Delikatnie odsunęła go od siebie i ułożyła jego ciało na łóżku. Pochyliła się i okryła go kołdrą. Wpatrzona w jego umięśnioną klatkę piersiową, która unosiła się miarowo w płytkim oddechu, pomyślała, że chciałaby tak siedzieć do skończenia świata.

***

Jason, wbrew temu, co powiedział, długo siedział jeszcze przy stole i teraz już sam kontynuował opróżnianie butelki brandy.
- Mógłby przynajmniej zachowywać się jak starszy brat - mruknął do siebie pod nosem, podniósł karafkę do ust i wypił duszkiem całą resztę alkoholu.
Podparł twarz obiema dłońmi, czując, jak wszystko kręci się wokół niego, a błędnik szaleje w dzikim pijanym tańcu. Uparcie wpatrywał się w czarną maskę, której zapomniał Richard. W końcu westchnął i wstał.
Przynajmniej jego zamiarem było wstać, bo zamiast tego wykonał imponujący piruet, zderzył się z oparciem krzesła i przekoziołkował przynajmniej trzy metry przez szary dywan salonu. Następnie zdołał się wykazać na tyle szybkim refleksem, aby szybko podnieść się na nogi i dobiec do zlewu, by tam zwrócił połowę zawartości swojego żołądka.
- Kurwa mać, Grayson - zaklął soczyście pod nosem. Otarł brodę wierzchem dłoni, zgarnął maskę ze stołu i ruszył na poszukiwania pokoju Nightwina, gubiąc drogę ze trzy razy i wymiotując do pobliskich doniczek dwa razy tyle.
W końcu trafił na właściwy pokój (spotkanie z właścicielką, do którego wszedł najpierw, nie należało do najszczęśliwszych; nie jego wina, że napis wyglądał podobnie), drzwi otworzyły się bez problemu.
Wchodząc, od razu zauważył śpiącego Graysona i spłoszoną nagle kosmitkę, która czuwała przy nim. Starfire uniosła palec do ust, nakazując bezwzględną ciszę.
Red Hood zasalutował w odpowiedzi. Odłożył tylko czarną maskę na komodę tuż obok drzwi i pośpiesznie ulotnił się z pokoju, zostawiając ukochanych samych. Pogratulował sobie dobrze wykonanego zadania i ruszył na poszukiwania drogi powrotnej do salonu, które - nawiasem mówiąc - szły mu jak krew z nosa.
W końcu, mimo iż był zlany w trzy dupy, nadal miał coś do zrobienia i nie zamierzał wracać do domu bez tego.

*~*~*

Nie byłam pewna co do tego drugiego fragmentu, bo nie umiem w szczere-poważne-rozmowy, ale chyba wyszło ok. I dajcie znać, czy przeszkadzają wam wulgaryzmy, bo mam wrażenie że nawet nieco ich nadużywam.

wtorek, 3 lipca 2018

2. Rodzina po zmroku

- Co ty tutaj, do cholery, robisz?
Najważniejsze pytanie zawisło w powietrzu. Jason, zamiast odpowiedzieć, wyciągnął się na krześle i odchylił do tyłu, bujając się przez kilka chwil. Dick stukał niecierpliwie palcami o blat.
Obok nich pojawiła się Starfire i podała Nightwingowi nową kawę. Dolała do niej sporą ilość mleka, a Dick spojrzał na napój krytycznym wzrokiem.
- Kawa z mlekiem jest dla bab - zadrwił Todd, balansując na dwóch nogach krzesła.
- Sam jesteś baba. Odpowiedz na pytanie.
Jason wzruszył ramionami i gwałtownie usiadł prosto, gdy krzesło nagle przechyliło się za bardzo do tyłu. Starfire patrzyła to na jednego, to na drugiego, nie wiedząc, co zrobić. Odkąd tych dwoje rozmawiało, reszta trzymała się z daleka, szanując prywatność Nightwinga. Dziewczyny poszły popływać w basenie, chłopcy zaszyli się za murem obronnym w pokoju Bestii z grami wideo i paczką popcornu. Raven udawała, że medytuje przy oknie, potajemnie przysłuchując się rozmowie.
Wtajemniczona Kori nie widziała powodu, by uciekać. Rozpoznała nazwisko, wiedziała kim był dla Dicka ten mężczyzna.
Richard podziękował za kawę i skinął głową, a ona posłusznie odeszła do kuchni, by podjadać zrobione chwilę wcześniej grzanki.
- Jakbym miał wybór, nigdy bym się nie zapuścił na to zadupie - warknął Todd. - Masz mi oddać kasę za pociąg.
- Przyjechałeś pociągiem? - Nightwing się zakrztusił. Podobno cała komunikacja miejska stała od dwóch dni. - I od kiedy ty się kogoś słuchasz?
- Od kiedy ty, łkając o niespełnionej miłości i lojalności wobec twoich tęczowych przyjaciół, uciekłeś od Mrocznego Rycerzyka z płaczem, aż do tej zapyziałej dziury i zostawiłeś mnie na pastwę jego nowego bachora, którego - nawiasem mówiąc - mam ochotę zasztyletować coraz częściej. Więc jak tylko przestanie padać, ubiorę twój tyłek w ten gejowski sweter i zawiozę prosto do Gotham, żebyś mógł zmusić Bruce'a do oddania młodego z powrotem Talii, bo inaczej nie ręczę za siebie. Ani za moją spathę w plecaku.
Po słowach Red Hooda zapadło milczenie. Dick oniemiał na długą chwilę, zanim dotarł do niego sens słów Todda.
Czasami Grayson miał ochotę znienawidzić Todda. Naprawdę. I w przeszłości zdarzało się ku temu wiele powodów. Jak tamta sprawa w Blüdhaven, gdy Jason postanowił zabawić się w mieście Dicka jako nowy Nightwing. Był arogancki, bezwzględny i deptał po wszystkich zasadach, jakich trzymał się Grayson.
Był jednak jego młodszym bratem, nawet jeśli oboje czasem udawali, że jest inaczej. Nightwing miał dużo czasu, aby poznać Jasona i wiedzieć, kiedy za fasadą ignoranckiej gadki kryło się ukryte dno.
- Jeśli chcesz, żebym wrócił do Gotham - odezwał się w końcu. - wystarczyło poprosić. Wiesz, że zawsze wam pomogę.
Brwi Jasona powędrowały w górę i zaraz wybuchnął śmiechem, a Starfire drgnęła, upuszczając nagryzioną grzankę.
Nightwing sięgnął po swój kubek i ze zdziwieniem zorientował się, że był już opróżniony do połowy. Nawet nie zauważył, kiedy to się stało.
- Jason! Zamierzałem to wypić.
Młodszy mężczyzna go zignorował.

***

Raven zasunęła za sobą drzwi pokoju. Rozmowa zaczęła robić się nieco zbyt osobista i irytująca, gdy bracia zaczęli się wyzywać od narządów płciowych kobiety i części od roweru. Jak dzieci, pomyślała Azarathka, biorąc do ręki grube tomiszcze z zakurzonej półki i otworzyła na stronie, zaznaczonej zakładką. Ułożyła się wygodnie na łóżku, a jednym ruchem ręki zapaliła kolorowe lampki na sztucznym, miniaturowym drzewku.
Kori była przygnębiona nieświąteczną atmosferą w wieży i do każdego pokoju wstawiła mini choinkę. Nawet do łazienki wstawiła dwie świeczki w kształcie drzewka. Raven chciało się wymiotować od tego przymilnego świątecznego nastroju.
Odszukała wzrokiem akapit, przy którym ostatnio skończyła i zaczęła czytać.
Na ziemi przed muzykami leżał otwarty futerał od gitary, w którym błyszczało już dziesięć nabojów, i kiedy wyśpiewujący na całe gardło długowłosy miał w tekście coś wyjątkowo śmiesznego, dołączając do żartu zabawne miny, tłum od razu odpowiadał radosnym chichotem, rozlegały się oklaski, a do futerału leciał kolejny nabój.
Skończyła się-
Rachel przerwała czytanie, poirytowana. Przez drzwi i ściany wyraźnie słyszała ciężkie kroki goniących się po korytarzu przyjaciół. Odłożyła tom obok na kocu, podeszła do drzwi i wyjrzała na zewnątrz. Przed oczyma śmignęła jej sylwetka Terry, a zaraz za nią Bestii i Cyborga, którzy wykrzykiwali coś podnieceni. Blondynka nie mogła przestać się śmiać, nawet w chwili, gdy ledwo wyrobiła przed zakrętem i otarła się o krawędź ściany. Chłopcy dogonili ją w trzech susach, przepychając się między sobą.
Dom wariatów.
Usiadła ze skrzyżowanymi nogami na łóżku, oparła książkę o łydki i pochyliła się nad tekstem. Przyciągnęła do siebie słuchawki i telefon, puściła losową playlistę i ponownie zagłębiła się w fikcyjnym świecie.
Skończyła się piosenka o błąkającym się po tunelach nieboraku i długowłosy oparł się o ścianę, żeby odpocząć, a saksofonista w marynarce od razu zaczął grać jakiś nieznany Artemowi, ale najwyraźniej bardzo popularny tu motyw, bo ludzie przyjęli go brawami i jeszcze kilka "kulek" błysnęło w powietrzu i uderzyło o wytarty, czerwony-
Przerwało jej pukanie, które usłyszała nawet pomimo muzyki. Azarathka ukryła twarz w dłoniach. Przysięgam, że jeśli w tej książce też jest zaklęty jakiś magiczny smok, to powybijam tych półgłówków co do nogi.
Zignorowała walenie do drzwi i zwiększyła głośność muzyki. Mogło się nawet palić, miała to w nosie. Chciała chociaż skończyć rozdział.
-uderzyło o wytarty, czerwony aksamit futerału.
Chan i Tuz rozmawiali o czymś przy najbliższym straganie i nie pośpieszali na razie Artema, który mógłby z pewnością stać tam jeszcze godzinę i słuchać tych pospolitych piosenek, lecz nagle wszystko się skończyło. *
Raven w tamtej chwili żałowała, że u nich nikt nie umiał grać ani śpiewać i musiała się zadowolić brzmieniem basowej gitary i perkusji wyłącznie z telefonu.
W miarę czytania przestała się skupiać na książce i zatraciła się w muzyce. Nawet nie spostrzegła, kiedy jej noga zaczęła delikatnie podrygiwać do tekstu.
And if you don't love me now. You will never love me again. I can still hear you saying. You would never break the chain. Never break the chain~.
Słowa i muzyka urwały się nagle. Roth musiała wyglądać w tamtym momencie wyjątkowo głupio, bo brunet roześmiał się cicho. Podniosła wzrok i ujrzała Nightwinga, który przysiadł obok niej na brzegu łóżka. Dick przyłożył jedną słuchawkę do ucha i przysłuchiwał się muzyce.
- Fleetwood Mac? Kto tego jeszcze słucha?
- Ja - Rachel wyrwała mu słuchawki z ręki i wyłączyła muzykę z telefonu.
Grayson czy nie, bardzo jej się nie podobało, że ktoś śmiał przerwać jej w odpoczynku od reszty świata. Założyła ręce na piersi i rzuciła mu mordercze spojrzenie. Dick zaczął cicho podśpiewywać pod nosem, kompletnie gubiąc się w rytmie i słowach piosenki, która przecież składała się w tylko jednej zwrotki i refrenu. Raven nie pozostało nic innego jak go zignorować i zająć się rozmyślaniem nad swoim własnym ciężkim losem. Musiała pogodzić się z tym, że brunet teraz będzie siedział u niej na łóżku i rozpraszał jej anielską cierpliwość, bo ona była zbyt uprzejma, żeby go wyrzucić za drzwi na zbity pysk.
W czasie krótszym niż pięć sekund jej anielska cierpliwość się skończyła. Od strony okna zawiał mroźny, grudniowy wiatr, mimo iż okna były szczelnie zamknięte. Dick się wzdrygnął.
- O co chodzi? - zapytała Rachel. - Jeśli przyszedłeś tutaj, aby mi poprzeszkadzać, to wybrałeś zły moment.
- Chciałbym cię prosić o przysługę - odparł Dick. Raven odruchowo się wyprostowała. - Zwracam się do ciebie, ponieważ jesteś moją najbardziej zaufaną i oddaną przyjaciółką i tylko ciebie mogę o to prosić.
Rachel wstała i poprawiła zasłony, aby Grayson nie zauważył rumieńca wypływającego na jej bladą twarz.
- Rozmawiałem z Jasonem - ciągnął brunet. Zauważyła, z jaką trudnością wymówił imię brata. - Miał kilka przydatnych informacji, które mogą rzucić nowe światło na parę starych spraw. Od dawna wiedziałem, że Deathstroke wynajął Red Hooda, w tamtym czasie znanego jeszcze jako Red X, aby odwracał naszą uwagę, ale według Todda przy porwaniu pomagała jeszcze inna dziewczyna.
- To wiemy - przerwała mu Rachel. - To była Susan. Zaprowadziła nas wprost w zastawioną pułapkę Ligi, zapomniałeś?
Nightwing wolno pokręcił głową.
- Susan to inna sprawa. Dziewczyna nazywała się Alex. Nikt nie wie, skąd się wzięła, ani kim jest. Po wykonanym zadaniu Slade od razu ją zwolnił, bo podobno były jakieś spięcia między nią, a Susan. Jay... Jason twierdzi, że po tamtym zleceniu widział ją w Jump City jeszcze dwa razy, a potem rozpłynęła się w powietrzu.
- Może Star będzie coś wiedzieć - zaproponowała Raven.
Twarz Dicka wykrzywiła się w grymasie i wydał z siebie jakiś stłumiony dźwięk.
- Nie będę jej o to prosić. Nie chcę jej o tym przypominać, dość już wycierpiała z mojego powodu.
Raven zamilkła, udając, że rozumie. Kori była w domu już dwa tygodnie i bardzo dobrze się trzymała, zważywszy na to, co się wydarzyło. Było to niebywałe i czasami dziwne, w niczym nie przypominała starej Kori, która potrafiła tygodniami rozpamiętywać fakt, że Robin nie uznawał ją za swoją dziewczynę. Raven nie potrafiła sobie wyobrazić, co ją spotkało w Lidze Zabójców, ale skoro nie okazywała żadnych ran na duszy, mogliby przestać traktować kosmitkę jak księżniczkę na ziarnku grochu.
Nightwing nieoczekiwanie przykrył jej dłoń swoją własną, a Rachel poczuła się, jakby poraził ją prąd. Pochylił się do niej.
- Chciałbym cię prosić, abyś poszukała informacji o Alex - powiedział. - To dla mnie bardzo ważne.
Raven zabrała dłoń.
- To tylko chwilowe - dodał pośpiesznie Grayson. - Dopóki się nie ulokuję w nowej pracy. Nie chcę cię obarczać zbyt wielkim ciężarem.
Mogłaby odrzucić prośbę. Odesłać Dicka z kwitkiem, aby radził sobie sam. Mogła też zapytać, dlaczego nie przekazał informacji całej drużynie, tylko jej na osobności.
Zamiast tego się zgodziła. Przez bardzo krótki moment żałowała wypowiedzianych słów, ale tylko dopóki na twarzy Nightwinga nie zajaśniał lekki uśmiech. Mężczyzna poklepał ją po ramieniu, dziękując jej i zapewniając, że jest najlepsza.
Objaśnił jej, gdzie i jak szukać informacji. Raven tylko patrzyła, jak gestykuluje rękoma i przewija różne dziwne strony na swoim telefonie. Nie musiała kiwać głową ani pomrukiwać; wiedział, że słuchała.
Było późno, gdy do niej przyszedł, ale zrobiło się jeszcze później, gdy wychodził. Zanim skończyli rozmawiać, minęła północ. Raven odprowadziła Dicka do samych drzwi. Oboje życzyli sobie dobrej nocy i mężczyzna odszedł korytarzem w swoją stronę.

***

Kiedy Nightwing wrócił do swojego pokoju, ze zdumieniem zastał w nim Starfire i Cyborga. Victor przysiadł na łóżku, Kori przycupnęła na podłodze przy szafie. Oboje niezręcznie spojrzeli na Nightwinga, jakby właśnie im przerwał w rozmowie o nim samym.
- W porządku? - spytała Kori, gdy tylko Dick otrząsnął się ze zdziwienia nagłą wizytą. - Gdzie byłeś?
W jej oczach było widać niepokój. Cyborg, bardziej opanowany, miał obojętny wyraz twarzy, który jednak mówił Nightwingowi, że był zły.
- Rozmawiałeś z Toddem, prawda? - zapytał tonem, który nie potrzebował odpowiedzi. - Kim on jest, czego tu szuka?
Nightwing poczuł się nagle bardzo, bardzo zmęczony.
- A skąd ja mam, do cholery, wiedzieć czego on tu szuka? Bestii zapytaj, on go tu przytargał - warknął.
Kori drgnęła przez ostry ton w głosie Dicka i podciągnęła nogi pod brodę. Brunet spochmurniał na widok jej markotnej miny, ale naprawdę nie miał ochoty teraz ciągnąć tej dyskusji. Otworzył szafę i przebrał się w luźny podkoszulek i czarne spodnie dresowe, nic sobie nie robiąc z obecności członków drużyny. Był w swoim pokoju i mógł robić, co chciał, do jasnej anielki. Miał dość ludzi, którzy bez przerwy patrzyli mu na ręce i mówili, co miał robić.
- Prosiłem was, żebyście się nie wtrącali w moje sprawy - warknął.
Kopniakiem wrzucił brudne ubrania na dno szafy. Zamknął ją i odwrócił się do nich, splatając ręce na piersi. Kori nerwowo bawiła się palcami, jak zawsze, gdy była zestresowana. Vic taksował Nightwinga wzrokiem przez długą chwilę, zanim w końcu się odezwał.
- Rozumiemy to, stary. Serio. Ale nie możesz zawsze otaczać się murem tajemnic, nie wyjaśniając niczego. Przypomnij sobie, dlaczego drużyna się rozpadła.
Dick uderzył pięścią w drzwi szafy, które odskoczyły od framugi. Zatrzasnął je ze złością. Gdyby nie ona, przywaliłby w kogoś innego. Odwrócił się do Cyborga z morderczą furią wypisaną na twarzy.
- Obwiniasz mnie? Mnie?! Znowu?
- Gdybyś nie zgrywał ciągle egoistycznego dupka, nie musiałbym - odparł Victor lodowatym głosem, niewzruszony wybuchem Nightwinga.
- Nie chcę od ciebie słyszeć ani słowa na ten temat! - krzyknął. Zaciskał w całej siły pięści, ledwo panując nad sobą. Część jego mózgu rejestrowała krew spływającą po dłoni, powoli wypływającą z miejsc, gdzie wbijał paznokcie. - A teraz wynoś się stąd, dopóki masz obie ręce w jednym kawałku.
Victor wstał. Gdy stali naprzeciw siebie, wyraźnie było widać różnice we wzroście. Cyborg przewyższał Nightwinga co najmniej o głowę.
- Ja tu dowodzę, a ty jesteś tylko gościem. Nie będziesz mi mówić, co mam...
- Wynoś się! - wrzasnął Richard. Kori poderwała się na nogi, nie mogąc znieść ani słowa więcej. Wzięła przyjaciela za rękę i, stając na palcach, powiedziała Cyborgowi do ucha coś, czego Grayson nie mógł dosłyszeć przez szumiącą w jego głowie krew.
Wyraz twarzy Vica złagodniał odrobinę i pozwolił się kosmitce wyprowadzić z pokoju, która rzuciła ostatnie spojrzenie na Dicka i również wyszła. Drzwi zasunęły się za nią, a Nightwing usiadł na podłodze, czując, że brakuje mu sił, by stać.
Musiał się napić. Najlepiej czegoś mocnego. Zanim zupełnie oszaleje.

*~*~* 

* Stawiam wakacyjnego oneshota każdemu, kto zgadnie, co czytała Raven :3

Pierwszy raz cierpię na potop pomysłów i brak czasu w wakacje. Zwykle jest odwrotnie, heh. Rozpisałam jeden z wątków na kilka/kilkanaście najbliższych rozdziałów i nie mam pojęcia, kiedy ja to napiszę, skoro ciągle gdzieś wyjeżdżam. (ciepłe kraje, przybywam!)
Czy tylko ja uwielbiam, jak Batfamily się sprzecza ze sobą w ten charakterystyczny, rodzinny sposób? 
I będzie więcej Rae, yay! (nie wiem, czy taka wersja Raven wam pasuje)
No i udanych wakacji, nareszcie przyda nam się trochę słońca.

niedziela, 17 czerwca 2018

1. Bestia popełnia samobójstwo

Gdy z dnia na dzień zaczęło robić się coraz chłodniej, Tytani byli zmuszeni sprzątnąć wszystkie sprzęty z dachu i podwórza, by te w nienaruszonym stanie mogły posłużyć w kolejnym roku. Bestia długo płakał nad zraszaczami rozstawionymi na trawniku, dopóki Nightwing boleśnie i stanowczo nie wbił mu do głowy, że zimą może się co najwyżej zabić o zamarzniętą wodę, niż sobie poskakać.
Koniec roku zbliżał się małymi krokami i temperatury spadły o dobre dziesięć stopni w ciągu ostatniego tygodnia. Wokół wyspy utworzyła się warstwa lodu, a Bestia z Terrą niemal codziennie szukali pretekstu, by sprawdzić, czy jest wystarczająco gruby, aby się po nim ślizgać.
Starfire właśnie siedziała wygodnie na poduszce, wpatrując się w śnieżną zawieruchę za ogromną szybą w salonie. Było kompletnie ciemno i nic nie mogła dostrzec, ale wyraźnie widziała wirujące na wietrze białe płatki.
Raven ze swoją zwyczajową miną klęczała tuż przy niej, owijając ciało Tamaranki świeżymi bandażami. Nawet pomimo dobrej opieki medycznej oraz uzdrowicielskich mocy Rae Starfire wciąż musiała dochodzić do siebie. Azarathka martwiła się, że rany psychiczne będą głębsze niż fizyczne, ale wydawało się, że u Kori wszystko było w porządku.
Skóra kosmitki była naznaczona licznymi siniakami, bliznami i powoli gojącymi się ranami. Raven starannie wmasowała maść w te najbardziej paskudne, aby przyśpieszyć gojenie.
- Dziękuję, że mi pomagasz - odezwała się Kori, uśmiechając się z wdzięcznością do odbicia Raven w szybie. Roth skinęła głową, nie przerywając zajęcia.
Było coś uspokajającego w tym, co robiły. Siedząc przy ciepłym świetle pojedynczych nocnych lampek, rozstawionych wszędzie gdzie się da, na pastelowych poduszkach, czuła się prawie jak na babskich wieczorach, na które dawniej zaciągała ją Starfire. Siedziały wtedy we czwórkę, razem z Terrą i Jinx w różowym pokoju Kori, w piżamach, z włosami zawiniętymi w ręczniki, z jakimś podejrzanym błotem z Tamaranu na twarzy i rozmawiały całą noc. Rachel nie bała się wtedy otworzyć, bo wszystko, co powiedziały zostawało w ścianach pokoju. To były ulubione chwile Raven, chociaż nigdy by się do tego nie przyznała. A każdego, kto by tak powiedział, wysłałaby portalem na Syberię.
- Używaj tej maści raz dziennie - przypomniała Rachel, a Kori pokiwała głową.
W tym momencie drzwi rozchyliły się z cichym szumem i do środka weszli Cyborg z Nightwingiem, dyskutując o czymś. Starfire nie zwróciła na nich uwagi, zajęta obserwowaniem śniegu za oknem. Raven zwróciła ku nim twarz. Grayson gestykulował zawzięcie, a Victor sprawiał wrażenie nieco poirytowanego.
Oboje usiedli przy stole jadalnym, a Nightwing w roztargnieniu wepchnął do buzi garść przekąsek z miski. Zakrztusił się i Cyborg poklepał go po plecach.
- Co to jest? - wykrztusił, przełykając z trudem.
- Suszone płatki ryby. Tara ma jazdę na japońszczyznę - odparła beznamiętnym tonem Raven. Dick popił wszystko szklanką wody.
- Widzisz? - spojrzał na Vica, jakby to wszystko wyjaśniało. - Oto kolejny powód.
Stone w odpowiedzi przewrócił oczyma.
- Powód do czego? - zainteresowała się Starfire, obracając się twarzą do nich. Przy okazji uderzyła łokciem w policzek Raven, zostawiając na nim resztkę zielonkawej maści.
- Nightwing chce popełnić samobójstwo - wypalił Cyborg, tonem mówiącym, że to najgorszy pomysł, jaki usłyszał w całym swoim życiu. Starfire natychmiast się poderwała i podleciała do Graysona. Złapała go za poły beżowego swetra i przyciągnęła jego twarzy bardzo blisko swojej.
Zdezorientowany Dick spojrzał na Victora, na co ten się zaśmiał i rozłożył ręce.
- Star, odstaw biednego Nighta na podłogę. Mnie chodziło, że chłopak chce wyjść do miasta po zakupy. - Teraz Kori spojrzała na niego uważnie, nie rozumiejąc, dlaczego Dick miałby chcieć zrobić coś tak głupiego.
Na swoje usprawiedliwienie Richard powiedział im, że Garfield przed chwilą próbował zjeść Jedwabka.

***

Raven, wysłana po umierającego z głodu Bestię, stanęła w drzwiach jego pokoju. Dotarła tylko do progu, bo dalej nie dała rady wejść. Przywitała ją zabudowa z zapoconych podkoszulków i części bielizny, kartonów po pizzy i chińszczyźnie, a także plastikowych opakowań nieznanego pochodzenia. Tuż przy podłodze widziała wydeptany tunel, w którym mógłby się zmieścić co najwyżej jeż i Raven nie wątpiła, że właśnie w to zmieniał się Garfield, by dostać się do swojej sypialni.
- Bestia - krzyknęła do sterty śmieci. - Oddaj robala, a nikomu (poza tobą) nie stanie się krzywda!
Odpowiedział jej stłumiony okrzyk i dźwięk spadającego na podłogę ciała. Po chwili przed jej nosem wyrósł zielony gremlin, wyszczerzający kły i drapiący się po politycy w zakłopotaniu. Miał na sobie tylko luźne dresy i jedną skarpetkę, w dodatku wyglądał, jakby dopiero wrócił po wyprawie z sawanny.
Raven nawet nie mrugnęła, gdy robiła stanowczy krok do tyłu, na co Bestia zrobił urażoną minę.
- Sorka - mruknął. - Słyszałem jedynie twój matczyny okrzyk, co dokładnie to... - Rozłożył ręce.
- Nightwing ma dla ciebie specjalną misję - powiedziała bardzo powoli, ale Logan nie wyczuł ostrzegawczego tonu w jej głosie.
- Naprawdę?
- Uhm. - Złapała go za ramiona i wypchnęła w głąb korytarza, nic sobie nie robiąc z tego, że był w zasadzie półnagi. Bestię natomiast tchnęła jakaś tajemnicza energia i popędził w podskokach ku czekającej misji. Raven stała, czekając, aż zniknie za horyzontem, po czym jeszcze raz spojrzała na zabudowę. Wzdrygnęła się, widząc sos serowy na parze brudnych skarpetek, wetkniętych gdzieś z boku, po czym szybko zamknęła drzwi.

***

Garfield czuł się bardzo, ale to bardzo, rozczarowany. Nie podobała mu się ta misja specjalna. Oczyma wyobraźni widział siebie, pilotującego T-statkiem pośród burzy śnieżnej, szukając zaginionej na Bahamach blondwłosej piękności w bikini. To, co dostał zamiast, nie oddawało nawet w jednym procencie tego, co sobie wyobrażał.
Stał w kolejce do kasy, z upchanymi produktami w koszyku. W zamarzniętych i zdrętwiałych palcach trzymał zwitek papieru z listą zakupów, po które wysłał go Nightwing. Jednocześnie czuł czyjś wózek, wbijający mu się w tyłek i wcale mu się to nie podobało.
Gar nie wiedział, czym sobie zasłużył na tak okrutny los. Z markotną miną posuwał się wolno do przodu, poganiając dziewczynę przed nim, która ociągała się z wyłożeniem produktów na taśmę.
Jego wrażliwe uszy uchwyciły zamieszanie na tyłach, ale nie zwracał na nie uwagi. Pewnie znowu jacyś zakupowicze kłócili się o ten zielony sweter ze Świętym Mikołajem, który mijał między rzędami.
Nie mógł jednak zignorować tego bufona, który teraz przepychał się przez kolejkę i wpakował swój łokieć w brzuch Logana.
- Ej! Koleś, wracaj na koniec kolejki, ludzie też czekają.
Mężczyzna odwrócił się, rażąc Bestię zirytowanym spojrzeniem. Był wysoki i dobrze zbudowany, o czarnych jak noc włosach z pojedynczym białym pasmem w grzywce. Gar natychmiast zmalał. Jego instynkt podpowiadał mu, że z takimi lepiej nie zadzierać.
- Co? - warknął tamten. - Jeśli chcesz się kłócić o głupie miejsce w kolejce...
- Nie, nic - wymamrotał Bestia, wracając do wykładania towarów. Usłyszał prychnięcie i potem mężczyzna wyszedł ze sklepu, załatwiając to, czego potrzebował. Gara ciekawiło, dlaczego taki bokser kupował świąteczny sweter, ale nie zamierzał drążyć tematu.
Zakupy są stresujące. I ciężkie.
Bestia zataczał się przez parking, taszcząc trzy sporo ważące reklamówki z firmowym logo. Kusiło go, by zmienić się w silne zwierzę, ale musiał się powstrzymać przy ludziach. Nie chciał zobaczyć później na YouTube zielonego niedźwiedzia polarnego trzymającego siatki w paszczy.
Opatulił się szczelniej puchową kurtką, naciągnął maksymalnie czapkę i ruszył przez zaspy. Dlaczego nikt nie mógł do podwieźć? Co on takiego zrobił światu?
Było ciemno jak w dupie i jeszcze ten głupi śnieg wpadał mu do oczu. Bestii marzyła się ciepła herbatka. I kominek. I lukrowane pierniczki. I...
Rozmarzony wizją świątecznego nastroju nawet nie zauważył osoby przed sobą. Nagle uderzył czołem w czyjeś plecy i zanim zdążył cokolwiek zrobić, zobaczył, jak pchnięty przez niego człowiek poślizgnął się na śniegu i wypadł na jezdnię, wprost pod podjeżdżający samochód dostawczy.
Bestia krzyknął i rzucił się z wyciągniętymi rękami, chociaż nie wiedział, co to miałoby zdziałać. Człowiek wykazał się za to większym refleksem, bo natychmiast skoczył, prześlizgnął się zwinnie po masce dostawczaka i zgrabnie wylądował po drugiej stronie chodnika. Garfieldowi opadła szczęka, podczas gdy tamten otrzepał się ze śniegu, jak gdyby nigdy nic.
Kierowca zahamował gwałtownie i wyskoczył na ulicę, rozglądając się na wszystkie strony. Mężczyzna uniósł rękę, dając kierowcy do zrozumienia, że nic się nie stało. Kierowca zauważył również Bestię (Garfield zawsze uważał, że jego urok osobisty jaśnieje w mroku, ale chyba nie aż tak) i zaraz odjechał, zostawiając sprawy same sobie.
Gar podbiegł do mężczyzny, który sprawdzał, czy zawartości jego plecaka nic się nie stało.
- Koleś, jesteś ca...
Urwał tak nagle, jak zaczął. To był ten bufon ze sklepu. Matko, co za wstyd!
Mężczyzna zmierzył go spojrzeniem, którego Logan nie potrafił rozszyfrować. Potrząsnął czarną czupryną z tym dziwnym białym paskiem, która zaraz znów była przyprószona śniegiem.
- Jesteś Młodym Tytanem, huh? Nie zauważyłem wcześniej - rzucił lekko drwiącym tonem. Bestia nie wiedział, czy się z niego naśmiewa, czy to był jego zwyczajowy głos, co było bardzo możliwe.
- Właściwie to tylko Tytanem - sprostował Bestia. Nie mógł się powstrzymać. - Nie jesteśmy Młodymi, bo każdy jest już dorosły.
Każdy poza mną, poprawił się w myślach Bestia. Mężczyzna wydał z siebie ciche „huh”, jakby Bestia powiedział wyjątkowo udaną anegdotę.
- Po co ci ten sweter? - wypalił Zielony. Od tego też nie mógł się powstrzymać.
Czarnowłosy odruchowo spojrzał na swój plecak i zarzucił go na drugie ramię.
- Prezent na Gwiazdkę - odparł. Gwiazdka była kilka dni temu, ale najwyraźniej do niektórych miał dotrzeć spóźniony elf.
- Dla dziewczyny?
- Dla brata - odpowiedział, naciągając rękawice na ręce. Ciekawe, jaki musiał być ten brat, skoro nosił zielone swetry z Mikołajem w rozmiarze XL.
- Chciałbym mieć braciszka, który daje mi takie fajne prezenty - wyszczerzył się Bestia nie wiadomo po co. Głupek, to jakiś totalnie randomowy koleś z Biedry, a ty gadasz z nim o twoim prywatnym życiu.
- Nie wiem, czy trafię do niego w tej zamieci - Mężczyzna wzruszył ramionami, jakby średnio go obchodziło czy w ogóle dotrze do swojej rodziny.
Garfield z powątpieniem uniósł głowę ku niebu. 
- Może chcesz przeczekać śnieżycę u nas? Jest znacznie cieplej niż na parkingu - zaproponował nieznajomemu, wierząc w swoje dobre intencje. Sam z pewnością nie chciał czekać na dworcu, nie wiedząc dokąd się udać.
Czuł, jak odmarzają mu wszystkie palce u stóp. Naprawdę marzył mu się ten kominek. Może Cybuś pozwoli mu zrobić ognisko...

***

Jeśli przestępczy półświatek robił sobie kiedykolwiek wolne, miało to miejsce teraz. Przez trwające od kilku dni zamiecie ulice miasta wyglądały niemal na wymarłe. Latarnie i światła w oknach były zapalone przez cały czas — w dzień słońce zakrywała gruba warstwa szarych chmur, a jakby tego było mało, widoczność skutecznie uniemożliwiał ciągle spadający śnieg.
Ruch ożywiał w godzinach pracy. Rano, gdy ludzie do niej wyjeżdżali i po południu, gdy wracali. Tylko nieliczny poruszali się na piechotę po regularnie odśnieżanych chodnikach.
Zapowiadali najgorszą zimę od trzydziestu lat i wszyscy, łącznie z przestępcami, pochowali się do swoich ciepłych kryjówek.
Każdy spodziewałby się, że superbohaterowie w każdej wolnej chwili wprost nie będą mogli przestać biegać, rzucać się na materace i niszczyć manekiny w morderczym szale.
Wszyscy Tytani byli niezwykle zajęci sobą. Kori siedziała oparta plecami o szybę i wycinała papierowe ludzik. Cyborg stał przy garach, usiłując wykombinować coś do jedzenia dla przymierających głodem przyjaciół (zakupy i Bestię spisał na straty).
Grayson krążył przy drzwiach w bezpiecznej odległości (mógł wyjść na korytarz, ale w salonie było cieplej) i właśnie tłumaczył swojemu szefowi z policji, dlaczego nie może jeszcze wrócić do pracy. Ten człowiek nie należał do osób przychylnych, ale Nightwing niemal widział, jak posępnie wygląda przez okno i się zgadza. Richard zaproponował, że mógłby na czas śnieżycy zadomowić się u policji w Jump City i pomysł ten spotkał się z aprobatą szefa.
Jinx z Rachel siedziały na dywanie przy stoliku kawowym i ze znudzeniem układały puzzle. Nikt nigdy nie układał puzzli, a fakt, że ktoś to robił, świadczył naprawdę źle. Zaś Tara wyłożyła się wzdłuż kanapy ze słuchawkami na uszach; wyglądała jakby spała.
Dick właśnie zakończył rozmowę. Wrócił do pozostałych, chowając telefon do kieszeni.
- Zgodził się? - zagadnął jakby od niechcenia Vic, krojąc z namaszczeniem paprykę na plasterki. Nie dał po sobie poznać, jak bardzo zależało mu na odpowiedzi.
Nightwing przytaknął głową. Wskoczył na blat obok Cyborga i sięgnął po swój kubek kawy. Upił łyk, delektując się gorzkim smakiem. Czuł, jak kofeina powoli rozchodzi się po jego ciele.
- Jutro będę musiał zameldować się na głównym komisariacie tutaj, ale do tego czasu nie mam zamiaru się nigdzie ruszać - powiedział, przeciągając się.
Towarzystwo wyraźnie się ucieszyło, słysząc nowinę. Starfire klasnęła w dłonie, odłożywszy nożyczki.
- To znaczy, że pomożesz nam ubierać choinkę? - spytała. Pozostali wymienili rozbawione spojrzenia. Jaką choinkę? Niech ktoś ją tu najpierw przytarga.
- Wydawało mi się, że mieliśmy jakąś z poprzedniego roku - Cyborg zmarszczył brew.
- Nie, w tamtym roku nie mieliśmy choinki. To ta z jeszcze poprzedniejszego, pamiętasz? - przypomniała Jinx. Vic otworzył usta w niemym "ach". Wrócił do przygotowywania kanapek, porzucając temat świątecznego drzewka. Faktycznie mogli mieć rok temu ważniejsze rzeczy na głowie niż święta. Wtedy chyba był ten incydent z seryjnym Mikołajem-mordercą, co kradł biednym i zabijał bogatych. Zupełnie o tym zapomniał.
- Jest jeszcze ta mała ze schowka.
- To kurdupel, nie choinka - Jinx wydęła policzki. Oraz nie podobała jej się wizja szukania czegokolwiek w osławionym składziku, w którym według legendy kiedyś coś zdechło, nikt tego nie posprzątał i teraz duch cosia straszył odwiedzających.
Rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Starfire zerwała się z miejsca.
- Ja otworzę.
I polecała na dół, zanim ktokolwiek zdążył się zdziwić, że w ogóle mają dzwonek.
Nie śpieszyła się, bo po prawdzie chciała pobyć chwilę sama. Wykorzystała teraz okazję. Przyzwyczajona przez lata do własnego towarzystwa czuła się dziwnie przytłoczona atmosferą w wieży. Niepokoiło ją to dziwne kłucie w piersi, gdy patrzyła na zebranych w jednym miejscu przyjaciół, a w jej głowie rozbrzmiewały słowa członków Ligi Zabójców.
"Nigdy się od nas nie uwolnisz."
Pamiętała słowa młodej kobiety, która przychodziła do niej za każdym razem, gdy Kori próbowała uciekać i szeptała do jej ucha słowa zaklęcia. Kłamstwa, którymi karmiła kosmitkę przez całe trzy lata, wciąż obijały się po umyśle Tamaranki.
Stanęła w holu i otworzyła masywne drzwi wejściowe, wpuszczając do środka mroźne grudniowe powietrze. Obok niej przemknęły dwa cienie, zanim drzwi zasunęły się z łoskotem.
- Bestio, wytłumaczysz mi, kim jest twój nowy kolega? - zadała pytanie, co zabrzmiało nieco zbyt pretensjonalnie niż zamierzała.
Przed nią stały dwa sople lodu, a jednym z nich niewątpliwie był Bestia. Poznała go po tej śmiesznej różowej czapce z doszytymi kocimi uszami, w której wyszedł z domu. Za to drugiego człowieka nie znała i była pewna, że widzi go pierwszy raz na oczy.
Logan otrzepał się ze śniegu jak pies. Otworzył usta, ale zaraz je zamknął. Nawet nie znał jego imienia. Gnali na złamanie karku do wieży i nie było czasu zapytać. Dotarło do niego, że mogło to być trochę głupie. Night ogoli mu za to głowę.
Mężczyzna wyciągnął dłoń do Kori.
- Jestem Jason, moja śliczna.
W normalnych okolicznościach Starfire oblałaby się rumieńcem, słysząc komplement, ale cos jej się nie podobało w jego imieniu, brzmieniu głosu i w tym uśmiechu, który gościł na twarzy mężczyzny.
Garfield za to się rozpromienił.
- Świetnie! Jason, Star. Star, Jason. Wszyscy się już znamy, więc czy możemy już iść na górę? Napiłbym się kakao.
Zostawili przemoknięte buty, kurtki, czapki i szaliki w przedpokoju, gdzie natychmiast zaczęła się formować kałuża. Bestia obiecał sobie, że później to posprząta.
Gdy Starfire weszła do salonu, zastała wszystkich w takich samych pozycjach, w jakich ich zostawiła. Raven i Jinx nadal udawały zainteresowanie puzzlami; Jinx z roztargnienia nawet nie zauważyła, że siedzi na kilku elementach; Rae wyglądała na podejrzanie zaspaną, jakby mogła usnąć na siedząco. Cyborg właśnie zaglądał do rozgrzanego piekarnika, a Nightwing wciąż siedział na blacie, w skupieniu pijąc czarną kawę. Zza oparcia kanapy widziała bezwładnie zwisające ręce Terry, które blondynka wyrzuciła do góry podczas snu.
Garfield ostawił siatki na blacie przy lodówce.
- Kochani! - zawołał i został kompletnie zignorowany. Odchrząknął i spróbował znowu. - Mamy gościa.
Starfire zauważyła, że mężczyzna trochę stracił z dotychczasowej pewności siebie. Nagle znalazł się w obcym otoczeniu, w otoczeniu nieznanych mu osób, które gapiły się na niego, jakby był przybyszem z innej planety. Jason poczuł się trochę urażony, bo przecież mieli tutaj prawdziwą kosmitkę oraz czarownicę z innego wymiaru.
Poprawił pasek plecaka na ramieniu.
- Wasz kumpel pozwolił mi zostać na noc, dopóki na dworze się nie uspokoi. Jestem Jason Todd.
W ciszy, która nastała po jego słowach (podejrzewał, że Tytani byli zbyt zaskoczeni, by odpowiedzieć) rozległ się wyraźny dźwięk kubka rozbijającego się o podłogę na milion kawałków.


*~*~* 

Obiecałam przed wakacjami i oto jestem. Zaczynamy ciąg dalszy! Dajcie znać, co sądzicie o nowym gościu Tytanów :3

niedziela, 20 maja 2018

42. Gwiezdne niebo

Raven poruszyła się niespokojnie na odchylonym fotelu. Pas bezpieczeństwa boleśnie wbijał się w jej szyję, nie pozwalając zasnąć. Poprawiła się w pozycji półleżącej, okręcając się na drugi bok, ale i teraz nie było ani trochę wygodniej. Odpięła pas i wstała. Zaskoczyła ją panująca cisza, dziwna jak na Tytanów, którzy nawet lecąc w kosmos, nie mogli przestać hałasować.
Może dlatego, że poza nią wszyscy smacznie spali. Starfire ułożyła się w poprzek dwóch foteli, z jedną ręką bezwładnie zwisającą nad podłogą, a jej długie, dawno nieprzycinane ogniste włosy zamiatały wszystkie kurze z podłogi pod siedzeniami. Na jej brzuchu smacznie chrapał zielony pers, z tradycyjnie niezadowoloną miną, co jakiś czas wybijając rytm końcem ogona.
Naprzeciwko nich Terra i Jinx również były pogrążone we śnie. W którymś momencie lotu Tara pozbawiła się pasów i teraz wtulała się w ramię czarodziejki, z podkurczonymi nogami.
Raven przeszła do kokpitu odrzutowca, którym lecieli. Zamienili tradycyjni T-Ship na coś mniej rzucającego się w oczy. Przez przednią szybę zauważyła, że lecieli aktualnie przez nocne, zachmurzone niebo gdzieś nad oceanem.
Przewróciła oczyma na widok, który zastała w kokpicie. Cyborg udawał, że uważnie studiuje monitory, a tak naprawdę pochylał się nad pasjansem znalezionym w schowku. Rozłożył karty pomiędzy siedzeniami, na masie przycisków i mrugających diod, które Raven nic nie mówiły, ale z pewnością nie należało na nich grać.
Nightwing siedział po lewej stronie, z nogami na desce rozdzielczej, czyścił i dłubał czymś w swojej broni. Syknął, kiedy ostra część batarangu skaleczyła go w palec.
- Powiedzcie chociaż, że włączyliście autopilota - odezwała się, a Victor upuścił talię kart, które trzymał.
Statek nagle zachwiał się na wszystkie strony. Zatrząsł się, rzucając Raven do tyłu. Wypadła z kabiny i przetoczyła po podłodze, między rzędami foteli. Podniosła się, z trudem utrzymując równowagę. Zobaczyła, że Nightwing kurczowo ściska sterownicę, próbując wyrównać wysokość. Cyborg chwycił za klapką wyważającą, bo sama sterownica nic nie dała.
- Co się dzieje? - wykrzyknęła, ale jej głos zagłuszył nagły wybuch z prawej strony odrzutowca.
- Oderwało jeden silnik! Złap się czegoś!
Raven zacisnęła powieki, czując jak żołądek podchodzi jej do gardła za każdym razem, gdy odrzutowiec gwałtownie unosił się w górę i opadał.
Wnętrze kadłuba zalało czerwone światło ostrzegawcze, a z małych głośniczków popłynął dźwięk alarmu. Ze schowków nad siedzeniami wysunęły się maski tlenowe i kamizelki.
Ogień i dym z urwanego silnika lizał zewnętrzne ściany samolotu, aż zajęło się całe skrzydło. Następny wybuch pozbawił statek awaryjnych drzwi ewakuacyjnych.
- Dick! - Azarathka chciała zawołać przyjaciela, ale głos uwiązł jej w gardle i poczuła, jak zaczyna brakować jej tlenu.
A potem spadli w czarną otchłań Atlantyku.

***

Raven nagle otworzyła oczy, zaczerpując gwałtownie powietrza. Siedziała przypięta w swoim fotelu. Rozejrzała się po kabinie - wszystko tak, jak ze snu. Tytani spali, a jedynym dźwiękiem był cichy szum. Żadnych wybuchów, krzyków i spadających samolotów.
Nagły strach zamroził jej serce. A jeśli to wizja? Pośpiesznie przeszła do przodu, do kokpitu. Nightwing ziewał, zakrywając usta otwartą dłonią, a Cyborg uważnie wpatrywał się w obraz przed sobą, z rękami na sterownicy.
Azarathka przepchnęła się przez szczelinę w drzwiach, odgradzających kokpit od kabiny pasażerskiej i zasunęła je za sobą. Odwrócili się do niej.
- Czemu nie śpisz? - zapytał Richard. - Mamy tu wszystko pod...
- Pokaż mi radar - zażądała. Grayson już otwierał usta, aby ją zbyć, ale widząc zacięty wyraz twarzy Rachel, odsunął się, aby dziewczyna mogła mieć lepszy wgląd na ekran.
Roth zmarszczyła brwi.
- Widzisz? Nic, czym musisz się martwić. - Dick położył ręką na jej ramieniu. Patrzył jej uważnie w oczy, jakby mógł dojrzeć, czego się obawiała. - Wszystko w porządku?
Skinęła głową, uśmiechając się słabo. Skarciła się w myślach. Musiało jej się wydawać.
- Będziemy tak lecieć jeszcze przez kilka godzin. Możesz się przespać, Rae - powiedział. Wiedział, że była wyczerpana po długotrwałym leczeniu ran Koriand'r. Dick bardzo doceniał pracę Rachel - gdyby nie ona, wiele razy trafialiby do szpitala, po co trudniejszych misjach, narażając się na niepotrzebne pytania. Moc Raven była też niewątpliwie skuteczniejsza niż wszelkie maści i leki.
- Nie mogę zasnąć, kiedy Bestia tak chrapie - mruknęła. Odgarnęła kosmyk fioletowych włosów za ucho. - Myślisz, że zauważyli już zniknięcie Starfire?
- Zobacz, czy nie zgłosili zaginięcia na swoim fanpejdżu na Facebook'u.
- Bardzo śmieszne, Cy - zganił go Grayson, ale na jego twarzy błąkał się cień uśmiechu. Zaraz potem spojrzał na nich z poważnym wyrazem twarzy. Wyglądał, jakby ściągnął brwi w zamyśleniu. - Nie wiem, ale wątpię. Ta placówka badawcza została porzucona prawie rok temu. Była pilnowana tylko z zasady.
- Oczywiście, więźniów zostawili na pewną śmierć - powiedział Cyborg, dziwnie zachrypniętym głosem.
- Jeśli tak by było, znaleźlibyśmy tam stos kości, a nie żywą i całą Kori - Raven pokręciła wolno głową. Wzrok miała utkwiony w desce rozdzielczej, jednak sprawiała wrażenie, jakby patrzyła w przeszłość.
- Znowu masz tę minę - zauważył Dick, przyglądając się Rachel uważnie. - Myślisz nad czymś, czego nie możesz dojrzeć.
Przykrył jej zimną dłoń własną. Była ciepła i przyjemna w dotyku, a Raven chciała, by nigdy jej nie zdejmował. Patrzył na nią z troską, jak na siostrę, której coś dolegało, a on nie wiedział co.
- Nie wiem... - wymamrotała. - Strzeżone czy nie, coś za łatwo poszło.
- To bez znaczenia - odparł Dick. W mroku, rozświetlanym jedynie białym światłem, sączącym się z małej lampki nad ich głowami oraz milionami różnokolorowych diod, Raven wydawało się, że widzi jego niebieskie oczy, przebijające przez cienką warstwę maski. Jednak to tylko złudzenie, bo gdy mrugnęła, wrażenie zniknęło. - To bez znaczenia. Rae. Ważne, że Kori jest bezpieczna.
- Tak - powiedziała Raven, czując gorycz w gardle. - Masz rację.

***

Starfire siedziała na brzegu dachu wieży T, z nogami podkurczonymi pod brodę i obejmowała je rękoma. Oparła brodę na kolanie, wpatrzona niewidzącym wzrokiem w granatową taflę morza, w której odbijała się połówka księżyca.
Zahipnotyzowana jego blaskiem, którego nie widziała od tak dawna, zupełnie nie usłyszała zbliżających się kroków. Drgnęła, gdy czyjaś dłoń dotknęła pytająco jej ramienia. Obejrzała się przez ramię i zobaczyła czuprynę potarganych czarnych włosów, zupełnie jakby ich właściciel dopiero wstał z łóżka i nie widział jeszcze bałaganu na swojej głowie.
- Zimno ci? - spytał, siadając obok niej. Miał na sobie szarą bluzę z kapturem i spodnie od piżamy, sięgające do połowy uda. Faktycznie musiał dopiero wstać, pomyślała Starfire. Pewnie nie mógł spać, zupełnie jak ona.
Spojrzała po sobie. Na białą flanelową koszulę nocną zarzuciła luźny różowy sweter, który teraz odsłaniał oba jej ramiona. Nie było jej zimno, ubrała go jedynie, by zachować resztki przyzwoitości. Koszula, pomimo że sięgała jej prawie do łydek, była praktycznie niewidzialna. Starfire czuła się goła, mając na sobie tak prześwitujący materiał, że równie mogła na sobie nic nie mieć. Pożyczyła ją od Jinx, która jako jedyna miała zbliżony rozmiar do niej. Kori z rezygnacją zauważyła wcześniej, że wyrosła ze wszystkich starych ubrań.
Poczuła na sobie intensywny wzrok Nightwinga, chociaż jego oczy jak zwykle zasłaniała niewzruszona maska. Jednak z wyrazu jego twarzy mogła odczytać, że on zdecydowanie był fanem ten koszuli.
- Raczej ja powinnam cię o to zapytać - powiedziała Star. - Jest listopad, a ty wychodzisz w środku nocy w piżamie. To normalne u Ziemian?
Zaśmiał się. Jego głośny śmiech brzmiał tak szczerze i naturalnie, że i na twarzy Kori wykwitł uśmiech i zaraz dołączyła do niego.
Zawsze potrafił jej poprawić humor. Nie mógł całkiem wymazać tych druzgocących lat, ale przez chwilę zrobiło jej się cieplej na sercu.
- Wszystko w porządku? - zapytał Nightwing, widząc jej minę.
Zamiast odpowiedzieć, oparła głowę na jego ramieniu i przymknęła powieki. Delikatna morska bryza musiała jej policzki i rozwiewała włosy. Oczyma wyobraźni Kori widziała siebie i Nightwinga, siedzących na stygnącym plażowym piasku, wpatrzeni w gwiezdne niebo i wsłuchani w morskie fale, marszczące się na brzegu.
Nightwing objął ją w talii i przyciągnął do siebie. Złożył na jej czole delikatny pocałunek, wyrażający więcej niż tysiąc słów, które mógłby teraz powiedzieć.
- Cieszę się, że jesteś - wyszeptał do jej ucha.
- Również się cieszę - odpowiedziała. Zaledwie kilka godzin wcześniej nie wyobrażała sobie, że kiedykolwiek wypowie jeszcze te słowa. Nie wyobrażała sobie, że kiedykolwiek ujrzy morze i księżyc. Że ujrzy jego.
Ich twarze znajdowały się tak blisko siebie, że czuła jego oddech na własnej szyi. Przeszedł ją dreszcz, mimo iż nie odczuwała ujemnej temperatury, panującej na dworze. Dobrze, że siedziała, bo poczuła jak traci i odzyskuje na nowo czucie we wszystkich kończynach. Utrzymywała się jedynie dzięki silnemu ramieniu Nightwinga, który trzymał ją stanowczo, acz delikatnie.
- Mogę zobaczyć twoje oczy? - zapytała cichutko. Jego ciepły oddech przyprawiał ją o palpitacje serca. Było jej jednocześnie zimno i gorąco, czuła się tak krucho jak nigdy, a ich ciała tylko się lekko stykały.
Kori chciała ujrzeć, to co najbardziej skrywał. Jego największą tajemnicę, do której zawsze ją ciągnęło.
- Mam wrażenie, że jesteś tylko snem, a ja zaraz się obudzę i ciebie przy mnie nie będzie - Dick nie wiedział, dlaczego szeptał. Nikt na nich nie patrzył, nikt nie słyszał. Byli tylko oni i ciepło ich ciał, pomimo mroźnej nocy.
Czuł własne bijące serce, kiedy Starfire wyciągnęła drobne i chude ręce ku jego twarzy i dotknęła smukłymi palcami jego policzka. Pomyślał, że ogłuszy go dudnienie własnej krwi w uszach, gdy Kori sięgnęła po maskę i zaczęła powoli odchylać jej brzegi, jakby bała się, że go zrani.
Zamknął oczy. Gdy ponownie je otworzył, ujrzał ich zielone odpowiedniki, pozbawione białek. Widział w ich odbiciu swoje własne - niebieskie i szeroko otwarte.
A Starfire pomyślała, że mogłaby utonąć w tych oczach koloru głębokiego morza.Wypuściła powietrze z płuc. Patrząc na siedzącego obok niej mężczyznę, nie czuła się zmęczona, brudna, ani obolała czy potwornie samotna po wszystkich latach spędzonych w izolatce. Wyciągnęła rękę i przejechała opuszkiem palca po policzku Nightwinga. Blask księżyca, który odbijał się od jego oczu, sprawiał, że wyglądały one jak gwiazdy na niebie.  
Było ciemno. Drgnęła, kiedy w ciemności wyczuła ruch. Nightwing pochylił się i odnalazł jej usta, lekko rozchylając jej wargi. Otworzyła usta, złączyła swój język z jego.
Pocałunek smakował miętową pastą do zębów i pachniał jabłkowym szamponem do włosów. I był to najpiękniejszy pocałunek, jaki kiedykolwiek pamiętała.

***

Susan stała na środku sali, na oddziale intensywnej opieki medycznej. Dookoła niej ustawione były łóżka, przynajmniej 6 w jednym rzędzie. Co jakiś czas do pomieszczenia wchodziła pielęgniarka, poprawiała rurki ciągnące się od aparatury, aż do ciał pacjentów, zapisywała stan na kartce i wychodziła.
I nikt nie widział Susan. Ciemnowłosa pielęgniarka, która właśnie wyszła, prawie zderzyła się z młodą telepatką. Oczywiście kobieta nic by nie poczuła, może tylko delikatny dreszcz, ale Susan poleciałaby do tyłu i uderzyła tyłkiem o podłogę. Już to przerabiała.
Susan patrzyła na swoje dłonie. Były bardzo blade, czyli bledsze niż zwykle. Jak skupiła wzrok, przez prześwitującą skórę dostrzegała cętkowane zielone linoleum, rozłożone na szpitalnej podłodze.
Nie rozumiała, jakim cudem znalazła się w takim stanie. Może to miało coś wspólnego z jej mocą - skoro mogła przenosić własną świadomość do innych ciał, pewnie mogła również to zrobić bez ciała.
Pamiętała za to moment przebudzenia. Obudziła się, od razu wiedząc gdzie jest i co się stało, chociaż wolałaby nie pamiętać. Odrzuciła kołdrę i wstała.
W momencie, w którym to zrobiła, rozległo się przeraźliwe wycie aparatury. Skuliła się w sobie i zasłoniła uszy, nieprzygotowana na taki hałas. Naraz otoczył ją zastęp pielęgniarek i lekarzy, zaniepokojonych nagłym zdarzeniem.
A potem zobaczyła swoje ciało. Niemal tonęła wśród białej pościeli, w rurkami i kablami przypiętymi do każdej możliwej części jej ciała. Blada cera Susan niemal zlewała się z kolorem poduszek i prześcieradła.
Od tamtego momentu minęło kilka dni. Przez większość czasu Susan siedziała w pobliżu swojego ciała - coś w jej wnętrzu napinało się boleśnie, gdy zanadto się oddalała. Spacerowała wzdłuż korytarzy po oddziale, które według niej wyglądały identycznie.
Teraz westchnęła. Było to długie i przeciągłe westchnienie, wyrażające cały ciężar, jaki spadł na jej barki. Patrzyła na swoje ciało i myślała - a gdybym tu teraz umarła? Czy ktokolwiek by się zamartwił? Jako nastolatka miała kochającą rodzinę, najlepszą przyjaciółkę, z którą wychodziła na zakupy jak normalna dziewczyna, miała chłopaka, który lubił zabierać ją na nagłe wycieczki krajoznawcze.
Teraz zamiast normalnego życia, miała ojca, który uczył ją przez kilka lat jak być wprawnym zabójcą; jak przygotowywać środki nasenne i odróżniać środki odurzające; uodparniał jej ciało na trucizny i ból. Zrobił z niej żołnierza, który miał ślepo wykonywać jego rozkazy.
Posłał do Tytanów, by jako zagubiona duszyczka z nieopanowanymi mocami zasymilowała się z grupą bohaterów. Miała działać jako jego własny wewnętrzny szpieg, bo po Robinie i Terrze nigdy nie miał dość.
Slade Wilson powinien przewidzieć, że jego córka może nie być takim ideałem, za jaką ją uważał. Wybrała Młodych Tytanów, którzy w przeciwieństwie do Slade'a, dali jej coś, za czym tęskniła najbardziej na świecie - szczerą przyjaźń, gotową do poświęceń i miłość.
I to wszystko doprowadziło ją tutaj - na kraj szaleństwa, do szpitalnej sali, gdzie mogła lada chwila umrzeć za błędy swego ojca.

Na korytarzu wybuchło zamieszanie. Z poczekalni dobiegały hałasy, męskie i żeńskie krzyki - głównie pielęgniarek i pracowników szpitala, próbujących uspokoić awanturującego się mężczyznę.
O wilku mowa, pomyślała z goryczą Susan. Widziała przez szybę w ścianie, kto się zjawił. Slade, w zwykłych dżinsach i zmiętym garniturze, jakby nie miał czasu, aby go wyprasować, przepychał się przez korytarz. Dwie sanitariuszki doskoczyły do niego, mówiąc, że nie może odwiedzać pacjentki.
Wilson jednak nic sobie z tego nie robił.
- To moja córka - oświadczył dobitnie, krzyżując ręce na piersi. - Mam prawo ją zobaczyć.
Susan nie słyszała dalszych słów kłótni. Przykucnęła przy swoim łóżku i niewidzącym wzrokiem wpatrywała się w drzwi, które rozsunęły się nagle. Do sali wpadł Slade, wyszarpując się z uścisku lekarza dyżurnego. Przypadł do Susan - a konkretnie do jej ciała, ponieważ sama Susan patrzyła na niego bez emocji. Wyglądał, jakby w jednej chwili uleciało z niego powietrze. Kolana się pod nim ugięły i osunął się na sąsiednie łóżko, siadając na nim z westchnieniem.
Lekarz i zastęp pielęgniarek patrzyli przez uchylone drzwi, jak Wilson ujmuje drobną dłoń córki w swoją własną i pochyla się nad jej ciałem.
- Zostawmy ich - powiedział lekarz. - Potrzebują teraz trochę przestrzeni. Dziewczynie nic nie będzie, obecność rodzica nawet wpłynie kojąco. No już, ruszcie się - pogonił ociągające się kobiety i zasunął drzwi.
Slade tymczasem patrzył ze spokojem na twarz Susan. Wyglądał jeszcze starzej niż zwykle, zmarszczki na czole i w okolicach oczu, teraz widoczne jak nigdy dotąd, dodawały mu lat.
Susan obserwowała z rosnącą gulą w gardle, jak mężczyzna, który przemienił jej beztroskie życie w koszmar, gładzi czule wierzch dłoni i szepcze słowa uspokojenia.
- Już w porządku, córeczko. Jestem tutaj, nie musisz się już obawiać - Susan nie wiedziała, kogo pociesza bardziej. Siebie, czy ją.
Usłyszała jak ktoś bezszelestnie przesuwa się za nią. Obejrzała się i zobaczyła White'a. Stał z rękami w kieszeni czarnej bluzy i obserwował całą scenę z mieszaniną emocji na twarzy.
- To dziwne, prawda? - zapytał. Slade nie zareagował na jego słowa i Susan dopiero po chwili ogarnęła, dlaczego. White patrzył prosto na nią. Nie na jej ciało, tylko na tą niematerialną Susan, przykucniętą przed jednym z łóżek. Mierzyli się spojrzeniem, dopóki telepatka nie odwróciła zmieszana wzroku.
- Nigdy bym go nie posądził o takie uczucia ojcowskie - ciągnął White. - Jednak to on postawił połowę światka przestępczego na głowie, żeby cię odnaleźć. Oczywiście, nadal go nie lubię.
Susan uśmiechnęła się. White ze Slade'm nie znosili się równie mocno, jak Bestia z mięsem.
Bestia. Nagła myśl o przyjacielu wstrząsnęła telepatką. Co z nim? Ostatni raz widziała go w mieszkaniu Zatanny. Co działo się z nim teraz?
- Jest bezpieczny - powiedział White. Wiedział doskonale, o czym myślała Susan, znał ją nawet lepiej niż ona.
Wyciągnął rękę do dziewczyny i pomógł jej stanąć na nogi. Oboje stali wpatrzeni w Slade'a Wilsona, który w roztargnieniu splatał palce swojej dłoni z dłonią Susan.
- Tato - wyszeptała blondynka, czując jak łzy podchodzą jej do oczu. Nigdy go takim nie widziała. Slade nie należał do osób wylewnych, okazujących przesadnie uczucia i angażujących się w sprawy rodzinne.
Jednak teraz, gdy siedział lekko zgarbiony przy ciele córki, gdy szeptał czule do jej ucha, jak w czasach, gdy jako mała dziewczynka nie mogła spać, on przychodził i czytał jej bajki, aż zasypiała. Teraz - pomyślała Susan - chciałabym się obudzić i zapewnić go, że wszystko w porządku. Zobaczyć własnymi oczyma jego twarz, poczuć dotyk jego szorstkich palców na skórze.
Wystarczyło tylko się obudzić.

*~*~*


Iiii moi drodzy, tutaj kończymy! Cieszę się, ze dotrwaliście aż to tego momentu.
To najdłuższa rzecz, jaką kiedykolwiek napisałam i najbardziej się poświęciłam, aby to skończyć.

Moje serce by chyba umarło, gdyby nie było happy endu. Ile można się znęcać nad biednymi postaciami? 

Jak wspominałam wcześniej - to koniec 2 years later, ale nie koniec mojej przygody z Tytanami. Ruszam z nową serią, która pojawi się jeszcze przed zakończeniem roku. Tak, nie pozbędziecie się mnie tak łatwo. Jeszcze przez jakiś czas będę was nękać po nocach :3
Częściej zobaczycie mnie w komentarzach pod innymi fanfiction, ale do rychłego zobaczenia również tutaj!! (ノ◕ヮ◕)ノ*:・゚✧

niedziela, 13 maja 2018

# Jestem niezdecydowaną kobietą // aka ogłoszenie

Od razu was uspokajam - nie znikam. To nie jest notka pożegnalna, zawieszająca bloga or whatever.

Welp, przemyślałam sobie kilka spraw (podróże samochodem są najbardziej wenotwórcze od jakichkolwiek innych) i stwierdziłam, że za bardzo mi się rozlazła ta seria. Dlatego kolejny, 42 rozdział, będzie ostatnim. 2 years later nigdy nie miało prologu, więc epilogu też nie napiszę. Oraz dlatego, że to nie jest koniec.

Nie, nie, nie. Po zakończeniu 2 years later zamierzam ruszyć z czymś nowym - może kontynuacją, może zupełnie inną serią. Kto wie. Mam zalążki pomysłu fabuły, rozpisanych bohaterów, możliwych wątków. Po prostu tego wszystkiego bym tego nie upchała w obecnej serii, bo wyszła by z tego istna Moda na Sukces. Niewiele brakuje, serio.

Tak więc - rozdział 42 tuż tuż. Nowa seria tuż tuż, prawdopodobnie jeszcze przed wakacjami. Jeśli nie ruszę szybko, to wcale. Lubię odkładać rzeczy na ostatnią chwilę i wszyscy wiemy, jak to potem wychodzi w praniu.

Obiecałam maksymalnie dwa tygodnie i widzicie jak wyszło. Tym razem zwalam winę na matury, bo byłam całkowicie zaabsorbowana moją lepszą połówką, która teraz je pisała.

Wam pozostaje trzymać kciuki i systematycznie poganiać moją leniwą dupę. I cieszyć się weekendem! (Dopóki nie nawiedzą nas realia poniedziałku.)

środa, 25 kwietnia 2018

41. Do krwi

- Kto wpadł na ten genialny pomysł? – zapytał Cyborg z głosem pełnym wyrzutów.
- Mam ci przypomnieć, kto tu dowodzi? – Raven biegła za nim, odpychając energią otaczających ją zabójców i rozbijając nimi ściany. Victor nie skomentował jej uwagi. Jako lider Tytanów, to on dowodził misją, chociaż lepiej by się poczuł, zwalając ten obowiązek z powrotem na Nightwinga.
Dotarli do kolejnego rozwidlenia, akurat w momencie, gdy na końcu przebytego korytarza pojawiła się nowa para wrogich żołnierzy. Azarathka czym prędzej zaczęła strzelać do nich, korzystając ze swojej mocy. Ubrani na czarno od stóp do głów wojownicy rozproszyli się na boki, lecz nie na długo. Pierwszego, który podszedł bliżej, zamachując się mieczem na tyły Cyborga, Raven przygniotła walającym się po podłodze gruzem.
- Długo jeszcze? – ponagliła go. Blaszak właśnie włamywał się do systemów Ligi. Zgrał sobie mapę całej bazy oraz zamykał drogi, które przebyli, aby uniemożliwić zabójcom dostanie się do nich.
- No i proszę – skwitował, uśmiechając się szelmowsko. – Mam ich system zabezpieczeń w małym palcu.
- Szkoda, że odciąłeś nam drogę ucieczki – rzuciła Raven. – Pośpieszmy się, jeśli chcemy ich znaleźć, zanim cała Liga się o nas dowie.
Wznowili bieg. Cyborg, wpatrzony w zgraną mapę, co chwila wskazywał odpowiedni kierunek, chociaż Roth wciąż się upierała, że niczego nie wyczuwa. Wątpiła, czy to była odpowiednia część budynku i miała nadzieję, że pozostałym się chociaż poszczęści. Komuś w końcu musiało.

***

Nagła eksplozja powaliła zielonego wilka na ziemię. Bestii piszczało w uszach i pociemniało przed oczami. Otępiały, podniósł się i obejrzał przez ramię na Terrę.
- Gar, tak strasznie przepraszam, to było niechcący – spanikowana blondynka pomogła mu stanąć na nogi. Otarła krew, spływającą po skroni Zielonego.
- Nic się nie stało – machnął niedbale ręką. – Co z tymi drzwiami?
Utknęli między jednym przejściem a drugim. Markov zaczęła próbować przebić się przed jedne, ale okazały się mocniejsze, niż przypuszczała. Mogło to zająć trochę dłużej, bo jakiś głupek postanowił nagle odciąć wszystkie drogi.
Rozległ się gwałtowny stukot w jedną zaporę odgradzającą korytarze. Para spojrzała po sobie w popłochu, po czym Tara kontynuowała przebijanie się.
- Cyborg, ty zardzewiała puszko po śledziach, otwieraj te drzwi, albo zaraz sami zmienimy się w konserwy – huknął Bestia do komunikatora. Nie usłyszał zgryźliwej uwagi przyjaciela, bo rozłączył się w chwili, gdy tamten spełnił polecenie. Bestia i Terra wypadli przed siebie, nie bardzo wiedząc, którędy iść. Na szczęście Stone przesyłał im informacje przed komunikator.
Początkowo plan zakładał włamanie do systemu Ligi Zabójców zdalnie z bezpiecznej odległości, ale zabezpieczenia okazały się wyjątkowo trudne do złamania. Z kolei plan B polegał na podzieleniu się na grupy i przeszukanie posiadłości po cichu i bez hałasu. W pewnym momencie całkowicie stracili kontakt z Jinx i Nightwingiem, co nie wróżyło nic dobrego. Cyborg próbował ich teraz namierzyć przez sygnał GPS w komunikatorach, ale stale napływający wrogowie nie ułatwiali mu zdania.
- Na razie zauważyli tylko nas – Blaszak rozejrzał się uważnie we wszystkie strony, w poszukiwaniu ewentualnych kolejnych celów do strzału. – Starajcie się nie zwracać na siebie uwagi. Nadal będę próbował przywrócić łączność z Nightwingiem, a wy szukajcie dalej.
- Roger – rzucił Gar i rozłączył się ponownie. I tak wiedział, że nie o Nightwinga się martwił Cyborg, lecz o swoją dziewczynę.
Posuwali się wolno przed siebie, Terra wpatrzona w mapę, Bestia zaś na przodzie węszył w postaci psa myśliwskiego. Nie wiedzieli, czego dokładnie mają szukać, jednak przeczucie mówiło im, że Starfire gdzieś tu była. Dla Zielonego wszystkie te korytarze wyglądały identycznie – ten sam szary granit na posadzce, którego zimno raniło jego łapy, te same kamienne ściany i ciągnące się w nieskończoność korytarze, oświetlone jedynie pochodniami.
Ostatnim razem, kiedy Garfield miał styczność z grą w labiryncie, wprost nie posiadał się z radości, rozwalając co rusz gobliny i pomniejsze stwory. I chociaż sceneria bardzo przypominała tę z gry, adrenalina była zupełnie inna – nie wspominając o ciągłych dreszczach na każdy podejrzany dźwięk.
Bał się. Podobny strach odczuwał, gdy siedział zamknięty za kratami w schronisku, przemoczony i drżący z zimna. Jeszcze sprzed czasów Doom Patrol.
Zastanawiał się, jakim cudem Terra nie słyszy jego mocno bijącego serca, które zaraz jakby miało się wyrwać z jego piersi. Wśród ciszy pustych korytarzy rozbrzmiewały tylko ich stłumione kroki i powolne skapywanie wody gdzieś w oddali.
- Garfield, spójrz – powiedziała Tara. Pies zatrzymał się i postawił uszy. Dziewczyna przyklękła przy nim, pokazując mu wyświetlacz. – W tym miejscu powinna być ślepa uliczka.
Obejrzeli się na schody w dół, które właśnie minęli i spojrzeli po sobie. To mogły być tylko katakumby. Albo mogło tam być coś, o czym Liga nie chciała, by ktoś się dowiedział. Innymi słowy – lochy. Bestia z Terrą przytaknęli, zgadzając się ze sobą w myślach i ruszyli w dół. Schody były śliskie od wilgoci i nieoświetlone. Tara zdawała się na węch i wzrok Grafielda.
Zielony, w swojej normalnej postaci, zatrzymał się, by odetchnąć. Zbyt ciężko mu się oddychało w tej stęchliźnie. Przyzwyczajony był raczej do rześkiego, morskiego powietrza. Oparł się o ścianę… i wrzasnął, czując pod palcami lepką pajęczynę. Odsunął się jak poparzony i zaczął machać dłonią, żeby odczepić od niej nici.
W zamieszaniu potknął się o własne stopy i byłby upadł, gdyby nie czyjaś silna ręka, która odruchowo złapała go wpół. Zamachnął w powietrzu nogami, szarpnął się w uścisku, chcąc uwolnić od nieznajomego, którym z pewnością nie była Terra, bo ta stała metr od niego z wyrazem zaskoczenia pomieszanego ze strachem w oczach.
Właśnie wpadli na dwóch strażników, którzy wydawali się co najmniej zdziwieni obecnością intruzów.
- Puszczaj mnie! – wycharczał Garfield. Nie pomyślał o przemianie w jakieś silniejsze zwierzę, jednak na szczęście Terra szybko się ocknęła i przygotowała do ataku. Wokół jej pięści zalśniła złota energia, kamienne ściany zatrzęsły się, ulegając jej mocy…
- Stój, stój, to my! – nerwowy krzyk strażnika zabrzmiał dziwnie znajomo. Postać uniosła ręce do góry, tym samym puszczając Bestię, który wylądował na posadzce z jękiem.
Dwójka strażników zerwała czarne maski i Tara odetchnęła z ulgą, zdając sobie sprawę, że do tej pory wstrzymywała powietrze. Emanująca jej moc była w tym momencie jedynym źródłem światła w lochach, dlatego uniosła dłoń do góry, aby choć trochę oświetlić przestrzeń. Uśmiechnęła się, a Jinx odwzajemniła gest.
Dick, w czarnym stroju Ligi Zabójców, pochylił się nad Loganem i pomógł mu podnieść się na nogi.
- Mogłeś od razu mówić, że to wy – mruknął naburmuszony, otrzepując niewidzialny kurz ze spodni.
- Zaskoczyliście nas – Brwi Graysona powędrowały w górę. – Bestia, czemu się ślinisz?
Oczy Zielonego błyszczały jak na widok najnowszej edycji jego ukochanej gry. Przypadł do Nightwinga, okrążając do kilka razy dookoła, z wyrazem najwyższego uwielbienia na twarzy.
- Też chcę być ninja – oświadczył, a Richard ostatkiem siły woli powstrzymywał się od facepalma.
Terra, stojąc z boku, zauważyła, że stroje strażników, które mieli na sobie Jinx i Nightwing, były w niektórych miejscach poszarpane i podziurawione, jak od ostrzy i kul.
- Co się stało? – zapytała szeptem. Ruszyli dalej przed siebie w czwórkę, stwierdziwszy, że mogą to omówić w drodze, zamiast sterczeć jak kołki i narażając się na widok innego patrolu. Jinx wspomogła Tarę, również utrzymując kulę energii w dłoni i oświetlając drogę. Chłopcy wysunęli się na prowadzenie.
- Nastąpiły pewne… komplikacje – Jinx skrzywiła się z niesmakiem. Markov przytaknęła, spodziewając się takiej odpowiedzi. To naturalne w siedzibie uzbrojonej po zęby, z wojownikami-ninja, czyhającymi na każdym kroku. Aż dziwne, że ona z Bestią nie natknęli się na żadne problemy. – Akurat trafiliśmy na jedną parkę żołnierzy, gdyśmy znaleźli zejście do lochów. Cyborg przesłał nam plan twierdzy, ale mój komunikator uległ zniszczeniu w walce. Jednak coś mi mówi, że to tutaj.
Blondynka znów przytaknęła. Również ona miała takie przeczucie. Wewnętrzny instynkt, jakiś szósty zmysł, podpowiadał jej, że już niedaleko. Jeszcze kawałek i znajdą to, czego szukają.
***

Wśród trwającej od miesięcy ciszy rozległ się odgłos, którego nie uświadczyła od bardzo dawna. Tak dawna, że nie potrafiła sobie przypomnieć, co to za dźwięk.
Jednak przywrócił ją do przytomności. Kilka par butów wybijało na korytarzu miarowy rytm. Ze wzrastającą paniką wsłuchiwała się w odgłos kroków, zbliżających się nieuchronnie do jej bezpiecznej celi.
To mogło oznaczać tylko jedno – idą po nią. Zaraz ludzie bez twarzy i uczuć wywloką ją na zewnątrz i znów zaciągnął do jednego z tych odrażająco białych pomieszczeń. Z zimnym stołem i ostrymi przedmiotami, lśniącymi w sztucznym świetle.
Czuła się zbyt pewnie, po tym, jak w końcu zostawili ją w spokoju. Teraz przyjdzie jej za to zapłacić.
Uniosła ociężałą głowę, wbijając puste spojrzenie w masywne drzwi, przed którymi zatrzymali się ludzie. Usłyszała przytłumione szepty, dobiegające z drugiej strony.
Zielone oczy zajaśniały. Nie dostaniecie mnie tak łatwo, pomyślała.
Choćby miała gryźć i kopać, rudowłosa więźniarka nie zamierzała im ulegnąć.

***

Serce Raven podskoczyło i wykonało fikołka, kiedy otrzymała wiadomość od Dicka. On i Jinx na szczęście byli cali i zdrowi. Przekazał im dokładnie gdzie i kiedy mają skręcić, aby dotrzeć do lochów. Śpieszyli się więc, aby do nich dołączyć - Raven, lecąc dwa metry nad ziemią, Cyborg, hałasując jak tylko się da. Azarathka w końcu się zirytowała i uniosła go w powietrze.
- To poniżające - jęknął Victor. Nie mógł nic zrobić, poza pogodzeniem się z tym, że Raven zamierzała go ciągnąć za sobą przez całą drogę.
- Wybacz, mam cię puścić, żebyś narobił jeszcze więcej rumoru i ściągnął tu ninja, którym dopiero co się wymknęliśmy?
Cyborg posłusznie zamilkł.
Korytarz, który ciągnął się w nieskończoność, był jeszcze większy od tych w wieży T. Z gładkiego kamienia, z pochodniami osadzonymi co kilka metrów w metalowych uchwytach. Rachel czuła zimno, bijące od posadzi, mimo że jej nie dotykała. Co jakiś czas mijali masywne, drewniane drzwi, bądź przejście w dół lub w górę.
Za czwartym razem trafili na właściwe zejście. Raven, mając na uwadze wskazówki Nightwinga, postawiła Cyborga dopiero u końca schodów. Czuła jego urażoną dumę, ale - Azarath, dopomóż, co by było, gdyby Victor potknął się na stopniach.
Cyborg wysunął latarkę ze swojego ramienia i oświetlił drogę. Kilka czerwonych par oczu zajaśniało w mroku, szczury rozbiegły się na wszystkie strony, uciekając od światła. Rachel wzdrygnęła się mentalnie na odległe wspomnienie gryzoni, otaczających ją ze wszystkich stron, wdrapujących się na nią i rozorujących jej skórę.
W połowie drogi spotkali resztę drużyny. Właśnie wtedy Raven poczuła czyjąś obecność. Nie Tytanów, którzy otaczali ją ze wszystkich stron, ale jakaś inną, obcą.
Skierowała spojrzenie fioletowych oczu na metalowe drzwi po lewej, ledwie dwa metry od niej.
- Raven?
- Myślę, że to te - odpowiedziała szeptem, aby nie zapeszyć. Nie wierzyła w takie bzdury, ale w takiej chwili wydawało jej się to ważne.
Azarath, Metrion, Zintos - odmówiła w myślach mantrę, skupiając moc na zamknięciach. Rozległ się cichy trzask przekręcanego klucza i drzwi skrzypnęły cicho, uchylając się jakby zapraszająco. Drużyna zgromadziła się wokół wejścia, z duszą na ramieniu.
Nightwing pewnie przekroczył próg, nie wahając się ani sekundę.
Nie zobaczył jej od razu po wejściu. W celi, przy ścianie znajdowała się prycza, z narzuconym na nią skotłowanym prześcieradłem i cienką poduszką. Na dwóch ścianach po bokach wisiały łańcuchy i kajdany, w podłodze zaś, na samym środku, został umieszczony zakratowany odpływ na ścieki.
Na pryczy klęczała postać. Ujrzał ją tylko dzięki blasku jej oczu - bo chociaż smuga światła z pochodni za jego plecami oświetlała celę, dziewczyna nadal była osłonięta przez mrok. Za to jej oczy świeciły najżywszą zielenią, jaką kiedykolwiek widział. Wpatrywały się gniewnie w Graysona, jak dzikie zwierzę w klatce, które tylko czekało, aby do niego podejść, by następnie rzucić się z pazurami.
- Starfire?
Bardziej poczuł, niż zobaczył, jak kosmitka napina mięśnie. Wciąż patrzyła na niego z uporem, jednak jej spojrzenie złagodniało. Widział, jak jej spierzchnięte usta układają się w słowa, szepty, których nie dosłyszał.
Nightwing ruszył do przodu. Minione lata wydawały się niczym w porównaniu z czasem, jakim zajęło mu dotarcie do niej.
Rudowłosa szarpnęła się, zabrzęczały kajdany na jej nadgarstkach. Warknęła gniewnie coś po tamarańsku. Dick czuł jej gorący oddech na policzku, kiedy pochylał się nad nią.
- Spokojnie, księżniczko - wyszeptał. - Chcę ci tylko pomóc.
Gestem przywołał do ciebie Jinx. Czarodziejka jednym ruchem dłoni zniszczyła łańcuchy, a Starfire osunęła się powoli na posłanie.
Nightwing podtrzymał ją w pozycji pół siedzącej. Dopiero teraz zobaczył, że nadgarstki Starfire otarte były aż do krwi. Te same rany okaleczały jej knykcie, łokcie, kostki i kolana. Czuł wzbierającą w nim wściekłość.
Poczuł smukłą dłoń Raven na swoim ramieniu.
- Spokojnie.
Grayson nie spojrzał na nią, tylko oddychał równomiernie, lecz głęboko. On zamierza ich zabić, pomyślała. Zabije tych, którzy ją skrzywdzili.
- Jest zdezorientowana, nie pozna nas w tej chwili. Musimy ją stąd zabrać i opatrzyć - powiedziała Azarathka spokojnym tonem. Chciała odciągnąć myśli Dicka od Ligi Zabójców i skierować je na właściwy tor.
- Raven?
To Richard pierwszy poderwał głowę, podczas gdy wywołana zachowała kamienny wyraz twarzy.
Starfire patrzyła odrobinę zamglonym wzrokiem na dawną przyjaciółkę. Oderwała od niej oczy dopiero wtedy, gdy zauważyła ruch za plecami Rachel i zobaczyła tłoczących się Tytanów przy wejściu do celi. A na jej twarzy pojawiło się coś na ślad uśmiechu.