niedziela, 20 maja 2018

42. Gwiezdne niebo

Raven poruszyła się niespokojnie na odchylonym fotelu. Pas bezpieczeństwa boleśnie wbijał się w jej szyję, nie pozwalając zasnąć. Poprawiła się w pozycji półleżącej, okręcając się na drugi bok, ale i teraz nie było ani trochę wygodniej. Odpięła pas i wstała. Zaskoczyła ją panująca cisza, dziwna jak na Tytanów, którzy nawet lecąc w kosmos, nie mogli przestać hałasować.
Może dlatego, że poza nią wszyscy smacznie spali. Starfire ułożyła się w poprzek dwóch foteli, z jedną ręką bezwładnie zwisającą nad podłogą, a jej długie, dawno nieprzycinane ogniste włosy zamiatały wszystkie kurze z podłogi pod siedzeniami. Na jej brzuchu smacznie chrapał zielony pers, z tradycyjnie niezadowoloną miną, co jakiś czas wybijając rytm końcem ogona.
Naprzeciwko nich Terra i Jinx również były pogrążone we śnie. W którymś momencie lotu Tara pozbawiła się pasów i teraz wtulała się w ramię czarodziejki, z podkurczonymi nogami.
Raven przeszła do kokpitu odrzutowca, którym lecieli. Zamienili tradycyjni T-Ship na coś mniej rzucającego się w oczy. Przez przednią szybę zauważyła, że lecieli aktualnie przez nocne, zachmurzone niebo gdzieś nad oceanem.
Przewróciła oczyma na widok, który zastała w kokpicie. Cyborg udawał, że uważnie studiuje monitory, a tak naprawdę pochylał się nad pasjansem znalezionym w schowku. Rozłożył karty pomiędzy siedzeniami, na masie przycisków i mrugających diod, które Raven nic nie mówiły, ale z pewnością nie należało na nich grać.
Nightwing siedział po lewej stronie, z nogami na desce rozdzielczej, czyścił i dłubał czymś w swojej broni. Syknął, kiedy ostra część batarangu skaleczyła go w palec.
- Powiedzcie chociaż, że włączyliście autopilota - odezwała się, a Victor upuścił talię kart, które trzymał.
Statek nagle zachwiał się na wszystkie strony. Zatrząsł się, rzucając Raven do tyłu. Wypadła z kabiny i przetoczyła po podłodze, między rzędami foteli. Podniosła się, z trudem utrzymując równowagę. Zobaczyła, że Nightwing kurczowo ściska sterownicę, próbując wyrównać wysokość. Cyborg chwycił za klapką wyważającą, bo sama sterownica nic nie dała.
- Co się dzieje? - wykrzyknęła, ale jej głos zagłuszył nagły wybuch z prawej strony odrzutowca.
- Oderwało jeden silnik! Złap się czegoś!
Raven zacisnęła powieki, czując jak żołądek podchodzi jej do gardła za każdym razem, gdy odrzutowiec gwałtownie unosił się w górę i opadał.
Wnętrze kadłuba zalało czerwone światło ostrzegawcze, a z małych głośniczków popłynął dźwięk alarmu. Ze schowków nad siedzeniami wysunęły się maski tlenowe i kamizelki.
Ogień i dym z urwanego silnika lizał zewnętrzne ściany samolotu, aż zajęło się całe skrzydło. Następny wybuch pozbawił statek awaryjnych drzwi ewakuacyjnych.
- Dick! - Azarathka chciała zawołać przyjaciela, ale głos uwiązł jej w gardle i poczuła, jak zaczyna brakować jej tlenu.
A potem spadli w czarną otchłań Atlantyku.

***

Raven nagle otworzyła oczy, zaczerpując gwałtownie powietrza. Siedziała przypięta w swoim fotelu. Rozejrzała się po kabinie - wszystko tak, jak ze snu. Tytani spali, a jedynym dźwiękiem był cichy szum. Żadnych wybuchów, krzyków i spadających samolotów.
Nagły strach zamroził jej serce. A jeśli to wizja? Pośpiesznie przeszła do przodu, do kokpitu. Nightwing ziewał, zakrywając usta otwartą dłonią, a Cyborg uważnie wpatrywał się w obraz przed sobą, z rękami na sterownicy.
Azarathka przepchnęła się przez szczelinę w drzwiach, odgradzających kokpit od kabiny pasażerskiej i zasunęła je za sobą. Odwrócili się do niej.
- Czemu nie śpisz? - zapytał Richard. - Mamy tu wszystko pod...
- Pokaż mi radar - zażądała. Grayson już otwierał usta, aby ją zbyć, ale widząc zacięty wyraz twarzy Rachel, odsunął się, aby dziewczyna mogła mieć lepszy wgląd na ekran.
Roth zmarszczyła brwi.
- Widzisz? Nic, czym musisz się martwić. - Dick położył ręką na jej ramieniu. Patrzył jej uważnie w oczy, jakby mógł dojrzeć, czego się obawiała. - Wszystko w porządku?
Skinęła głową, uśmiechając się słabo. Skarciła się w myślach. Musiało jej się wydawać.
- Będziemy tak lecieć jeszcze przez kilka godzin. Możesz się przespać, Rae - powiedział. Wiedział, że była wyczerpana po długotrwałym leczeniu ran Koriand'r. Dick bardzo doceniał pracę Rachel - gdyby nie ona, wiele razy trafialiby do szpitala, po co trudniejszych misjach, narażając się na niepotrzebne pytania. Moc Raven była też niewątpliwie skuteczniejsza niż wszelkie maści i leki.
- Nie mogę zasnąć, kiedy Bestia tak chrapie - mruknęła. Odgarnęła kosmyk fioletowych włosów za ucho. - Myślisz, że zauważyli już zniknięcie Starfire?
- Zobacz, czy nie zgłosili zaginięcia na swoim fanpejdżu na Facebook'u.
- Bardzo śmieszne, Cy - zganił go Grayson, ale na jego twarzy błąkał się cień uśmiechu. Zaraz potem spojrzał na nich z poważnym wyrazem twarzy. Wyglądał, jakby ściągnął brwi w zamyśleniu. - Nie wiem, ale wątpię. Ta placówka badawcza została porzucona prawie rok temu. Była pilnowana tylko z zasady.
- Oczywiście, więźniów zostawili na pewną śmierć - powiedział Cyborg, dziwnie zachrypniętym głosem.
- Jeśli tak by było, znaleźlibyśmy tam stos kości, a nie żywą i całą Kori - Raven pokręciła wolno głową. Wzrok miała utkwiony w desce rozdzielczej, jednak sprawiała wrażenie, jakby patrzyła w przeszłość.
- Znowu masz tę minę - zauważył Dick, przyglądając się Rachel uważnie. - Myślisz nad czymś, czego nie możesz dojrzeć.
Przykrył jej zimną dłoń własną. Była ciepła i przyjemna w dotyku, a Raven chciała, by nigdy jej nie zdejmował. Patrzył na nią z troską, jak na siostrę, której coś dolegało, a on nie wiedział co.
- Nie wiem... - wymamrotała. - Strzeżone czy nie, coś za łatwo poszło.
- To bez znaczenia - odparł Dick. W mroku, rozświetlanym jedynie białym światłem, sączącym się z małej lampki nad ich głowami oraz milionami różnokolorowych diod, Raven wydawało się, że widzi jego niebieskie oczy, przebijające przez cienką warstwę maski. Jednak to tylko złudzenie, bo gdy mrugnęła, wrażenie zniknęło. - To bez znaczenia. Rae. Ważne, że Kori jest bezpieczna.
- Tak - powiedziała Raven, czując gorycz w gardle. - Masz rację.

***

Starfire siedziała na brzegu dachu wieży T, z nogami podkurczonymi pod brodę i obejmowała je rękoma. Oparła brodę na kolanie, wpatrzona niewidzącym wzrokiem w granatową taflę morza, w której odbijała się połówka księżyca.
Zahipnotyzowana jego blaskiem, którego nie widziała od tak dawna, zupełnie nie usłyszała zbliżających się kroków. Drgnęła, gdy czyjaś dłoń dotknęła pytająco jej ramienia. Obejrzała się przez ramię i zobaczyła czuprynę potarganych czarnych włosów, zupełnie jakby ich właściciel dopiero wstał z łóżka i nie widział jeszcze bałaganu na swojej głowie.
- Zimno ci? - spytał, siadając obok niej. Miał na sobie szarą bluzę z kapturem i spodnie od piżamy, sięgające do połowy uda. Faktycznie musiał dopiero wstać, pomyślała Starfire. Pewnie nie mógł spać, zupełnie jak ona.
Spojrzała po sobie. Na białą flanelową koszulę nocną zarzuciła luźny różowy sweter, który teraz odsłaniał oba jej ramiona. Nie było jej zimno, ubrała go jedynie, by zachować resztki przyzwoitości. Koszula, pomimo że sięgała jej prawie do łydek, była praktycznie niewidzialna. Starfire czuła się goła, mając na sobie tak prześwitujący materiał, że równie mogła na sobie nic nie mieć. Pożyczyła ją od Jinx, która jako jedyna miała zbliżony rozmiar do niej. Kori z rezygnacją zauważyła wcześniej, że wyrosła ze wszystkich starych ubrań.
Poczuła na sobie intensywny wzrok Nightwinga, chociaż jego oczy jak zwykle zasłaniała niewzruszona maska. Jednak z wyrazu jego twarzy mogła odczytać, że on zdecydowanie był fanem ten koszuli.
- Raczej ja powinnam cię o to zapytać - powiedziała Star. - Jest listopad, a ty wychodzisz w środku nocy w piżamie. To normalne u Ziemian?
Zaśmiał się. Jego głośny śmiech brzmiał tak szczerze i naturalnie, że i na twarzy Kori wykwitł uśmiech i zaraz dołączyła do niego.
Zawsze potrafił jej poprawić humor. Nie mógł całkiem wymazać tych druzgocących lat, ale przez chwilę zrobiło jej się cieplej na sercu.
- Wszystko w porządku? - zapytał Nightwing, widząc jej minę.
Zamiast odpowiedzieć, oparła głowę na jego ramieniu i przymknęła powieki. Delikatna morska bryza musiała jej policzki i rozwiewała włosy. Oczyma wyobraźni Kori widziała siebie i Nightwinga, siedzących na stygnącym plażowym piasku, wpatrzeni w gwiezdne niebo i wsłuchani w morskie fale, marszczące się na brzegu.
Nightwing objął ją w talii i przyciągnął do siebie. Złożył na jej czole delikatny pocałunek, wyrażający więcej niż tysiąc słów, które mógłby teraz powiedzieć.
- Cieszę się, że jesteś - wyszeptał do jej ucha.
- Również się cieszę - odpowiedziała. Zaledwie kilka godzin wcześniej nie wyobrażała sobie, że kiedykolwiek wypowie jeszcze te słowa. Nie wyobrażała sobie, że kiedykolwiek ujrzy morze i księżyc. Że ujrzy jego.
Ich twarze znajdowały się tak blisko siebie, że czuła jego oddech na własnej szyi. Przeszedł ją dreszcz, mimo iż nie odczuwała ujemnej temperatury, panującej na dworze. Dobrze, że siedziała, bo poczuła jak traci i odzyskuje na nowo czucie we wszystkich kończynach. Utrzymywała się jedynie dzięki silnemu ramieniu Nightwinga, który trzymał ją stanowczo, acz delikatnie.
- Mogę zobaczyć twoje oczy? - zapytała cichutko. Jego ciepły oddech przyprawiał ją o palpitacje serca. Było jej jednocześnie zimno i gorąco, czuła się tak krucho jak nigdy, a ich ciała tylko się lekko stykały.
Kori chciała ujrzeć, to co najbardziej skrywał. Jego największą tajemnicę, do której zawsze ją ciągnęło.
- Mam wrażenie, że jesteś tylko snem, a ja zaraz się obudzę i ciebie przy mnie nie będzie - Dick nie wiedział, dlaczego szeptał. Nikt na nich nie patrzył, nikt nie słyszał. Byli tylko oni i ciepło ich ciał, pomimo mroźnej nocy.
Czuł własne bijące serce, kiedy Starfire wyciągnęła drobne i chude ręce ku jego twarzy i dotknęła smukłymi palcami jego policzka. Pomyślał, że ogłuszy go dudnienie własnej krwi w uszach, gdy Kori sięgnęła po maskę i zaczęła powoli odchylać jej brzegi, jakby bała się, że go zrani.
Zamknął oczy. Gdy ponownie je otworzył, ujrzał ich zielone odpowiedniki, pozbawione białek. Widział w ich odbiciu swoje własne - niebieskie i szeroko otwarte.
A Starfire pomyślała, że mogłaby utonąć w tych oczach koloru głębokiego morza.Wypuściła powietrze z płuc. Patrząc na siedzącego obok niej mężczyznę, nie czuła się zmęczona, brudna, ani obolała czy potwornie samotna po wszystkich latach spędzonych w izolatce. Wyciągnęła rękę i przejechała opuszkiem palca po policzku Nightwinga. Blask księżyca, który odbijał się od jego oczu, sprawiał, że wyglądały one jak gwiazdy na niebie.  
Było ciemno. Drgnęła, kiedy w ciemności wyczuła ruch. Nightwing pochylił się i odnalazł jej usta, lekko rozchylając jej wargi. Otworzyła usta, złączyła swój język z jego.
Pocałunek smakował miętową pastą do zębów i pachniał jabłkowym szamponem do włosów. I był to najpiękniejszy pocałunek, jaki kiedykolwiek pamiętała.

***

Susan stała na środku sali, na oddziale intensywnej opieki medycznej. Dookoła niej ustawione były łóżka, przynajmniej 6 w jednym rzędzie. Co jakiś czas do pomieszczenia wchodziła pielęgniarka, poprawiała rurki ciągnące się od aparatury, aż do ciał pacjentów, zapisywała stan na kartce i wychodziła.
I nikt nie widział Susan. Ciemnowłosa pielęgniarka, która właśnie wyszła, prawie zderzyła się z młodą telepatką. Oczywiście kobieta nic by nie poczuła, może tylko delikatny dreszcz, ale Susan poleciałaby do tyłu i uderzyła tyłkiem o podłogę. Już to przerabiała.
Susan patrzyła na swoje dłonie. Były bardzo blade, czyli bledsze niż zwykle. Jak skupiła wzrok, przez prześwitującą skórę dostrzegała cętkowane zielone linoleum, rozłożone na szpitalnej podłodze.
Nie rozumiała, jakim cudem znalazła się w takim stanie. Może to miało coś wspólnego z jej mocą - skoro mogła przenosić własną świadomość do innych ciał, pewnie mogła również to zrobić bez ciała.
Pamiętała za to moment przebudzenia. Obudziła się, od razu wiedząc gdzie jest i co się stało, chociaż wolałaby nie pamiętać. Odrzuciła kołdrę i wstała.
W momencie, w którym to zrobiła, rozległo się przeraźliwe wycie aparatury. Skuliła się w sobie i zasłoniła uszy, nieprzygotowana na taki hałas. Naraz otoczył ją zastęp pielęgniarek i lekarzy, zaniepokojonych nagłym zdarzeniem.
A potem zobaczyła swoje ciało. Niemal tonęła wśród białej pościeli, w rurkami i kablami przypiętymi do każdej możliwej części jej ciała. Blada cera Susan niemal zlewała się z kolorem poduszek i prześcieradła.
Od tamtego momentu minęło kilka dni. Przez większość czasu Susan siedziała w pobliżu swojego ciała - coś w jej wnętrzu napinało się boleśnie, gdy zanadto się oddalała. Spacerowała wzdłuż korytarzy po oddziale, które według niej wyglądały identycznie.
Teraz westchnęła. Było to długie i przeciągłe westchnienie, wyrażające cały ciężar, jaki spadł na jej barki. Patrzyła na swoje ciało i myślała - a gdybym tu teraz umarła? Czy ktokolwiek by się zamartwił? Jako nastolatka miała kochającą rodzinę, najlepszą przyjaciółkę, z którą wychodziła na zakupy jak normalna dziewczyna, miała chłopaka, który lubił zabierać ją na nagłe wycieczki krajoznawcze.
Teraz zamiast normalnego życia, miała ojca, który uczył ją przez kilka lat jak być wprawnym zabójcą; jak przygotowywać środki nasenne i odróżniać środki odurzające; uodparniał jej ciało na trucizny i ból. Zrobił z niej żołnierza, który miał ślepo wykonywać jego rozkazy.
Posłał do Tytanów, by jako zagubiona duszyczka z nieopanowanymi mocami zasymilowała się z grupą bohaterów. Miała działać jako jego własny wewnętrzny szpieg, bo po Robinie i Terrze nigdy nie miał dość.
Slade Wilson powinien przewidzieć, że jego córka może nie być takim ideałem, za jaką ją uważał. Wybrała Młodych Tytanów, którzy w przeciwieństwie do Slade'a, dali jej coś, za czym tęskniła najbardziej na świecie - szczerą przyjaźń, gotową do poświęceń i miłość.
I to wszystko doprowadziło ją tutaj - na kraj szaleństwa, do szpitalnej sali, gdzie mogła lada chwila umrzeć za błędy swego ojca.

Na korytarzu wybuchło zamieszanie. Z poczekalni dobiegały hałasy, męskie i żeńskie krzyki - głównie pielęgniarek i pracowników szpitala, próbujących uspokoić awanturującego się mężczyznę.
O wilku mowa, pomyślała z goryczą Susan. Widziała przez szybę w ścianie, kto się zjawił. Slade, w zwykłych dżinsach i zmiętym garniturze, jakby nie miał czasu, aby go wyprasować, przepychał się przez korytarz. Dwie sanitariuszki doskoczyły do niego, mówiąc, że nie może odwiedzać pacjentki.
Wilson jednak nic sobie z tego nie robił.
- To moja córka - oświadczył dobitnie, krzyżując ręce na piersi. - Mam prawo ją zobaczyć.
Susan nie słyszała dalszych słów kłótni. Przykucnęła przy swoim łóżku i niewidzącym wzrokiem wpatrywała się w drzwi, które rozsunęły się nagle. Do sali wpadł Slade, wyszarpując się z uścisku lekarza dyżurnego. Przypadł do Susan - a konkretnie do jej ciała, ponieważ sama Susan patrzyła na niego bez emocji. Wyglądał, jakby w jednej chwili uleciało z niego powietrze. Kolana się pod nim ugięły i osunął się na sąsiednie łóżko, siadając na nim z westchnieniem.
Lekarz i zastęp pielęgniarek patrzyli przez uchylone drzwi, jak Wilson ujmuje drobną dłoń córki w swoją własną i pochyla się nad jej ciałem.
- Zostawmy ich - powiedział lekarz. - Potrzebują teraz trochę przestrzeni. Dziewczynie nic nie będzie, obecność rodzica nawet wpłynie kojąco. No już, ruszcie się - pogonił ociągające się kobiety i zasunął drzwi.
Slade tymczasem patrzył ze spokojem na twarz Susan. Wyglądał jeszcze starzej niż zwykle, zmarszczki na czole i w okolicach oczu, teraz widoczne jak nigdy dotąd, dodawały mu lat.
Susan obserwowała z rosnącą gulą w gardle, jak mężczyzna, który przemienił jej beztroskie życie w koszmar, gładzi czule wierzch dłoni i szepcze słowa uspokojenia.
- Już w porządku, córeczko. Jestem tutaj, nie musisz się już obawiać - Susan nie wiedziała, kogo pociesza bardziej. Siebie, czy ją.
Usłyszała jak ktoś bezszelestnie przesuwa się za nią. Obejrzała się i zobaczyła White'a. Stał z rękami w kieszeni czarnej bluzy i obserwował całą scenę z mieszaniną emocji na twarzy.
- To dziwne, prawda? - zapytał. Slade nie zareagował na jego słowa i Susan dopiero po chwili ogarnęła, dlaczego. White patrzył prosto na nią. Nie na jej ciało, tylko na tą niematerialną Susan, przykucniętą przed jednym z łóżek. Mierzyli się spojrzeniem, dopóki telepatka nie odwróciła zmieszana wzroku.
- Nigdy bym go nie posądził o takie uczucia ojcowskie - ciągnął White. - Jednak to on postawił połowę światka przestępczego na głowie, żeby cię odnaleźć. Oczywiście, nadal go nie lubię.
Susan uśmiechnęła się. White ze Slade'm nie znosili się równie mocno, jak Bestia z mięsem.
Bestia. Nagła myśl o przyjacielu wstrząsnęła telepatką. Co z nim? Ostatni raz widziała go w mieszkaniu Zatanny. Co działo się z nim teraz?
- Jest bezpieczny - powiedział White. Wiedział doskonale, o czym myślała Susan, znał ją nawet lepiej niż ona.
Wyciągnął rękę do dziewczyny i pomógł jej stanąć na nogi. Oboje stali wpatrzeni w Slade'a Wilsona, który w roztargnieniu splatał palce swojej dłoni z dłonią Susan.
- Tato - wyszeptała blondynka, czując jak łzy podchodzą jej do oczu. Nigdy go takim nie widziała. Slade nie należał do osób wylewnych, okazujących przesadnie uczucia i angażujących się w sprawy rodzinne.
Jednak teraz, gdy siedział lekko zgarbiony przy ciele córki, gdy szeptał czule do jej ucha, jak w czasach, gdy jako mała dziewczynka nie mogła spać, on przychodził i czytał jej bajki, aż zasypiała. Teraz - pomyślała Susan - chciałabym się obudzić i zapewnić go, że wszystko w porządku. Zobaczyć własnymi oczyma jego twarz, poczuć dotyk jego szorstkich palców na skórze.
Wystarczyło tylko się obudzić.

*~*~*


Iiii moi drodzy, tutaj kończymy! Cieszę się, ze dotrwaliście aż to tego momentu.
To najdłuższa rzecz, jaką kiedykolwiek napisałam i najbardziej się poświęciłam, aby to skończyć.

Moje serce by chyba umarło, gdyby nie było happy endu. Ile można się znęcać nad biednymi postaciami? 

Jak wspominałam wcześniej - to koniec 2 years later, ale nie koniec mojej przygody z Tytanami. Ruszam z nową serią, która pojawi się jeszcze przed zakończeniem roku. Tak, nie pozbędziecie się mnie tak łatwo. Jeszcze przez jakiś czas będę was nękać po nocach :3
Częściej zobaczycie mnie w komentarzach pod innymi fanfiction, ale do rychłego zobaczenia również tutaj!! (ノ◕ヮ◕)ノ*:・゚✧

niedziela, 13 maja 2018

# Jestem niezdecydowaną kobietą // aka ogłoszenie

Od razu was uspokajam - nie znikam. To nie jest notka pożegnalna, zawieszająca bloga or whatever.

Welp, przemyślałam sobie kilka spraw (podróże samochodem są najbardziej wenotwórcze od jakichkolwiek innych) i stwierdziłam, że za bardzo mi się rozlazła ta seria. Dlatego kolejny, 42 rozdział, będzie ostatnim. 2 years later nigdy nie miało prologu, więc epilogu też nie napiszę. Oraz dlatego, że to nie jest koniec.

Nie, nie, nie. Po zakończeniu 2 years later zamierzam ruszyć z czymś nowym - może kontynuacją, może zupełnie inną serią. Kto wie. Mam zalążki pomysłu fabuły, rozpisanych bohaterów, możliwych wątków. Po prostu tego wszystkiego bym tego nie upchała w obecnej serii, bo wyszła by z tego istna Moda na Sukces. Niewiele brakuje, serio.

Tak więc - rozdział 42 tuż tuż. Nowa seria tuż tuż, prawdopodobnie jeszcze przed wakacjami. Jeśli nie ruszę szybko, to wcale. Lubię odkładać rzeczy na ostatnią chwilę i wszyscy wiemy, jak to potem wychodzi w praniu.

Obiecałam maksymalnie dwa tygodnie i widzicie jak wyszło. Tym razem zwalam winę na matury, bo byłam całkowicie zaabsorbowana moją lepszą połówką, która teraz je pisała.

Wam pozostaje trzymać kciuki i systematycznie poganiać moją leniwą dupę. I cieszyć się weekendem! (Dopóki nie nawiedzą nas realia poniedziałku.)