sobota, 27 stycznia 2018

[2 years later] 14. Yes, it's me

Po trzydziestu minutach gapienia się na wystawy sklepowe nagle w jednym z butików dostrzegłam dokładnie taki srebrny top, o jaki mi chodziło. Sklep znajdował się na samym skraju galerii, a na witrynie przylepiono plakaty z informacją, że trwa letnia wyprzedaż i wszystko zostało przecenione o połowę. Ostateczna wyprzedaż, niskie ceny. Doskonale.
Już miałyśmy wejść, kiedy zobaczyłam dziewczynę miej więcej w moim wieku, razem z mamą. Szły pod rękę i rozmawiały wesoło, a ja natychmiast poczułam znajomy ucisk w gardle. Ogromnie brakowało mi mojej mamy, chociaż tak naprawdę nie miałam okazji jej bliżej poznać.
- Mamusia teraz pracuje - powtarzała babcia, za każdym razem, gdy chciałam się z nią zobaczyć.
Problem polegał na tym, że ona ciągle pracowała. Pamiętam, jak wracała późno w nocy wyczerpana po godzinach spędzonych w biurze. A ja jak głupia czekałam na nią i na chociażby krótkie "dobranoc". Kiedy ona była w pracy, zajmowała się mną babcia, która miała do nas po prostu najbliżej. Nie spędzałam z mamą dużo czasu, jednak kiedy odeszła jej brak sprawiał mi tyle bólu, że nie miałam pojęcia co ze sobą zrobić. Nie wytrzymywałam cierpienia i najczęściej w takich sytuacjach wdrapywałam się na kolana babci i płakałam dotąd, aż zabrakło mi łez. Kiedy wypłakiwałam sobie oczy, babcia bez słowa głaskała mnie po głowie, bo doskonale wiedziała co czuję.
Nie rozmyślaj o tym, żyj dalej, powiedziałam do siebie stanowczo, po czym głęboko odetchnęłam, chwyciłam Rose za rękę i zaciągnęłam ją do sklepu.
Chuda jak patyk sprzedawczyni zerknęła na nas, szybko oszacowała w myślach wartość naszych dżinsów i trampek, i wymownie uniosła brew, jakby pytając "Na pewno nie zabłądziłyście?"
Postanowiłam, że nie dam się zbić z tropu. Wskazałam na manekina w moim topie.
- Ile to kosztuje? - zapytałam. - Jest na wyprzedaży?
- Chodzi o ten srebrny? - upewniła się.
Skinęłam głową.
- Masz szczęście. Jest - odparła sprzedawczyni z lekkim uśmieszkiem.
Super, całe pięćdziesiąt procent. To znaczyło, że nie mógł być zbyt drogi, a Bryan po prostu będzie musiał mnie w nim zauważyć.
Sprzedawczyni zdjęła top z manekina na wystawie. Na metce nie było ceny.
Odebrałam moją zdobycz i poszłam do przymierzalni, a Rose dołączyła do mnie. Zaciągnęłam zasłonkę i błyskawicznie włożyłam na siebie srebrny top.
- Wyglądasz bosko - oznajmiła Rose. - Rozpuszczone włosy, błyszczyk i Bryan leży u twych stóp.
Przybiłyśmy piątki, po czym przebrałam się i ruszyłam do kasy. Kiedy sprzedawczyni zażądała za niego aż dwieście pięćdziesiąt dolarów, zdołałam wykrztusić jedynie "eee... co takiego?".
Powtórzyła cenę ze znudzoną miną. Było jednak oczywiste, że moje zakłopotanie sprawia jej przyjemność. Dobra, pomyślałam, jak też się zabawię twoim kosztem.
- Jak myślisz? - Popatrzyłam na Rose. - Kosztuje tylko dwieście pięćdziesiąt, może kupię dwa?
- Tak. Może. Dobrze, kup - natychmiast załapała o co chodzi. - Macie takie w innych kolorach? - zwróciła się do sprzedawczyni, która na przemian otwierała i zamykała usta.
- Czy mamy... Tak, na zapleczu.
- To świetnie - odparłam. - Nie mam przy sobie gotówki na oba, ale pójdę do bankomatu. Do zobaczenia za dziesięć minut.
Z dumnie uniesioną głową wyszłam ze sklepu, a Rose tuż za mną. Kiedy już drzwi się za nami zamknęły parsknęła długo powstrzymywanym śmiechem.
- Miło mieć tyle kasy do wywalenia - zauważyła z zawiścią w głosie.
- Dobrego gustu nie da się kupić - odparłam sentencjonalnie i za chwilę dodałam głucho, niczym zombie: - Nie jesteśmy niewolnicami mody!
- Owszem, jesteśmy! - oznajmiła. Zdjęła kurtkę, włożyła ją tyłem na przód, wyciągnęła ręce przez siebie i chwiejnym krokiem zatoczyła się ku następnemu sklepowi. - Po-trze-buję-no-wych-ciu-chów. Po-trze-buję-no-wych-ciu-chów - skandowała.
Zaczęłam nerwowo rozglądać się wokół siebie. Ludzie najwyraźniej nie zwracali uwagi na dwie nastolatki, w tym jedną udającą zombie, ale mimo wszystko udawałam, że jej nie znam.
- Cześć, Wilson - usłyszałam za sobą męski głos.
Odwróciłam się i ujrzałam Charliego z ósmej klasy. Stał razem z Joshem i obaj gapili się na nas jak na kompletnie wariatki, którymi poniekąd byłyśmy. Nie przeszkadzało mi, że Charlie i Josh nas zauważyli, ostatecznie żaden z nich nie trafił na moją listę wymarzonych chłopaków. Charlie był blondynem, i to całkiem przystojnym, ale od podstawówki byliśmy kumplami i raczej nikim więcej, a Josh był ciemnowłosy, krępy i namolny, do tego bez przerwy pod byle pretekstem próbował dotykać dziewczyn. Zboczeniec.
Rose, która też zdążyła już ich zauważyć, zadarła dumnie nos i spojrzała na nich z góry.
- Mówcie mi: "Królowo Zombie" - zażądała. - Klękać i składać hołdy, ale już!
Oboje wyciągnęli ręce i poczłapali ku niej krokiem zombie, Josh nawet zaczął się ślinić.
- Żywy trup chce ciepłego mięska - wybełkotał idiotycznym głosem.
Pochylił się, żeby ugryźć ją w ramię, a jego twarz znalazła się niebezpiecznie blisko jej biustu.
- Chciałbyś, Tyler - warknęła, odpychając go z całej siły.
Stracił równowagę, zachwiał się, zatoczył na Charliego i wylądował na tyłku, dokładnie w chwili, gdy Bryan schodził z ruchomych schodów. Miał rozczochrane od wiatru włosy, a na sobie czarną kurtkę oraz dżinsy i wyglądał jak idol nastolatek. Na widok przewracającego się Josha zerknął na krzywiącą się Rose i ruszył biegiem w naszą stronę.
- Po prostu tłumaczyłem Rose, że mi się nie podoba. Niektóre dziewczyny nie umieją się pogodzić z porażką.
- Wcale nie chciałam go popychać, udawaliśmy zombie - wytłumaczyła się. Z trudem powstrzymałam się, żeby nie uderzyć się otwartą dłonią w czoło.
Bryan patrzył na nią, jakby właśnie zwiała ze szpitala dla czubków. Po chwili zwrócił twarz w moją stronę, na co uśmiechnęłam się nieśmiało.
- Niech zgadnę - zaczął - Susan Wilson?
Skinęłam głową. Nieee, wcale nie zdziwiło mnie, to, że w ogóle zna moje imię.
*
*Bestia*
Postanowiliśmy po udanej akcji zrobić noc filmową. Gwiazdka, którą bardzo ten pomysł ucieszył, razem z Cyborgiem wybierała właśnie filmy, które wspólnie obejrzymy. Miało być wszystkiego po trochę. Jinx zrobiła popcorn i po chwili dosłownie wszyscy, oprócz Terry, która nagle musiała gdzieś wyjść, usiedli na kanapie. Tamaranka wzięła Jedwabka na kolana i mogliśmy zaczynać.
Na pierwszy ogień poszły dwie komedie, których tytułów nie pamiętam. Gdzieś w środku wyszedłem.
Nie rozumiałem tego. Najpierw zapewnia, że chętnie obejrzy z nami te filmy, a potem nagle sobie o czymś przypomina i mówi, że nie może.
Wróciłem do swojego pokoju i szybko znalazłem komórkę. Wybrałem jej numer i miałem zadzwonić, kiedy dotarło do mnie, że może to być przecież coś ważnego i nie wiadomo czy odbierze. Wysłałem jej więc wiadomość z zapytaniem gdzie jest. I w tym momencie, gdy już chciałem wrócić do reszty i zająć się oglądaniem filmu, zadzwonił mój telefon. W pierwszej chwili myślałem, że to Terra, chociaż zdziwiło mnie, że tak szybko oddzwania, ale kiedy spojrzałem na wyświetlacz, numer nic mi nie mówił. Wzruszyłem ramionami i nacisnąłem zieloną słuchawkę.
- To ja... - usłyszałem znajomy głos, z tym samym obojętnym tonem co kiedyś.
Telefon po prostu wypadł mi z dłoni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw ślad dla przyszłych pokoleń