sobota, 27 stycznia 2018

[2 years later] 24. We've waited long enough

24 października, godzina 01:15
Śniła...
O tamarańskich łąkach, rozkołysanych przez lekki ciepły wiatr... O pomarańczowym niebie nad białym pałacem... O miłości dwóch istot, które kochały ją całym sercem: swoim ojcu i czarnowłosym chłopaku, którego imię powoli zanikało w jej pamięci...
- Starfire? Jesteś tam? Star! Proszę, odpowiedz.
Czyjś głos nieustannie wołał jej ziemskie imię, zmuszając ją do otworzenia oczu, choć wolałaby mieć je zamknięte. Kiedy już wzrok przywykł do ciemności, z wysiłkiem uniosła się na łokciach i mogła dostrzec, gdzie się znajduje. Nie rozpoznawała tego miejsca. Nie było tu żadnych przedmiotów, a co gorsza - drzwi. Wstała chwiejnie i dokuśtykała do zimnej, metalowej ściany. Oparła się o nią i przyłożyła doń do skroni. Wzięła kilka głębszych oddechów i spróbowała użyć mocy. Zielona kula energii zapaliła się na jej dłoni, rozświetlając pomieszczenie. Niemal natychmiast tego pożałowała. Potworny ból rozsadzał jej czaszkę i sprawiał, że łzy same płynęły z oczu, a szok nie pozwalał jasno myśleć. Wrzasnęła i upadła na kolana.
A głos ponownie wymawiał jej imię gdzieś z oddali...
***
24 października, godzina 04:15
- Cyborg! Cyborg! Namierzyłeś w końcu ten sygnał, czy nie?
- Próbuję, daj mi się skupić!
- Nigdzie jej nie ma, przeszukałyśmy całą okolicę.
- U mnie to samo.
- Beast Boy! Co z nią?
- Nie odbiera, wątpię czy to dalej ma sens...
- Próbujcie dalej! Ona musi gdzieś być!
Lider opadł na krzesło, które stało zaledwie dwa kroki od niego i przeczesał palcami swoje czarne włosy. Minęły trzy godziny, odkąd sygnał Starfire nagle się urwał. Robiliśmy wszystko, co w naszej mocy, by ją znaleźć. Jinx z Terrą wróciły na miejsce zdarzenia, szukając jakichkolwiek śladów. Cyborg starał się namierzyć nadajnik Star, co z logicznego punktu widzenia było raczej niemożliwe. Wally do tej pory też uczestniczył w poszukiwaniach, do czasu aż po prostu usiadł na kanapie i zasnął. Zaś Robin...
Możliwe, że jeszcze trochę i zacznie się obwiniać, za to, że nie było go wtedy z nami. Co jest nieprawdą, bo był, tylko, że na zewnątrz. Przecież sam z nim rozmawiałem.
 Naraz uniósł głowę i spojrzał wprost na mnie. Rozejrzałem się nerwowo po salonie, w poszukiwaniu kogoś, kto mógłby mnie obronić w razie, gdyby lider wpadł na pomysł oddania mnie Slade'owi w zamian za Gwiazdkę.
Okej, okej, ale takie sytuacje się zdarzają.
- Daj mi jej adres - poprosił.
Ściągnąłem brwi i popatrzyłem na niego nieco zdziwiony. Nie musiałem pytać, kogo miał na myśli.
- Po co ci jej adres?
- Myślę, że może nam pomóc.
- Nie uważasz, że jest trochę... późno na odwiedziny?
On wciąż wpatrywał się we mnie ze stoickim spokojem i najwyraźniej nie zamierzał ustąpić. Jęknąłem, nie wytrzymując dłużej tego napięcia.
Poszliśmy do mojego pokoju. Poszperałem chwilkę w szufladzie biurka, będąc święcie przekonanym, że to właśnie tam chowałem kartkę z tym adresem.
Robin odchrząknął znacząco. Odwróciłem głowę w jego stronę. Stał przy ścianie i pokazywał na coś kciukiem.
- To nie to przypadkiem?
Podszedłem bliżej. Zaśmiałem się nerwowo, zmieszany. Zerwałem niedużą kartkę z adresem przypisanym do JEJ imienia i podałem mu ją.
- Nie wiem, czy to się uda.
- Ja też nie - przyznał. -Ale warto spróbować. - zamyślił się na chwilę, a potem dodał: - Masz rację, jest późno. Pójdę do niej z samego rana.
Po czym wyszedł mojego pokoju i przez cały dzień nikt go nie widział.
***
Déjà vu normalnie.
Stojąc na brukowanej ulicy i patrząc na rzędy kolorowych kamienic, miałem wrażenie, że już tu byłem. Nie potrafiłem tylko przypomnieć sobie, skąd znam to miejsce.
Stanąłem pod drzwiami klatki schodowej i nacisnąłem klamkę. Ustąpiła i wszedłem do środka. Mieszkała na drugim piętrze. Na schodach minąłem się z jakimś mężczyzną, śpieszącym się do pracy. Dotarłem pod drzwi jej mieszkania i zapukałem. Zza drzwi usłyszałem:
- Otworzę!
Coś zgrzytnęło w zamku i po chwili drzwi uchyliły się. Stanęła w nich wysoka, czarnowłosa dziewczyna, o jasnych niebieskich oczach, otoczonych firaną czarnych rzęs. I wspomnienie tych niebieskich oczu aż zaparło mi dech w piersi. Co, do diabła, robiła tu moja była?!
- Zatanna?
Wyglądała na skonsternowaną. Zdjąłem więc maskę zasłaniającą oczy i ponownie spojrzałem na stojącą naprzeciw mnie dziewczynę. Aż krzyknęła z zaskoczenia i przyłożyła dłoń do ust. Ponownie nałożyłem maskę na oczy.
- Zatanna, co się tam dzieje? Kto to? - z głębi mieszkania dobiegł nas znajomy głos, a dosłownie dwie sekundy później przy boku czarnowłosej pojawiła się druga dziewczyna.
- Robin - Ona również była zdziwiona moją obecnością tutaj.
- Raven - skinąłem głową. - Mogę wejść?
Bez słowa odwróciła się na pięcie i odeszła. Zatanna chwilę się wahała, ale w końcu odsunęła się, pozwalając mi wejść do środka.
Mieszkanie było małe, acz przytulne. Niewielki salon, zaraz przy nim kuchnia, a dalej oddzielone wąskim korytarzem dwie sypialnie i łazienka. A wystrój tak nie pasował do Raven, którą znałem.
- Mogę wiedzieć, co ty tu właściwie robisz? - Pół-demonka stanęła na środku pomieszczenia, założyła ręce na piersi i patrzyła na mnie wyczekująco.
- Potrzebujemy twojej pomocy - odparłem. - Deathstroke porwał Starfire.
Ta informacja nie zrobiła na niej żadnego wrażenia, zupełnie jakby kosmitka była dla niej kimś obcym.
- Obiecałam sobie nie wtrącać się w wasze sprawy.
- A ja nie będę się wtrącać w twoje - kątem oka spojrzałem na Zatanne, która stała zdecydowanie zbyt blisko mnie. Nie pytałem, jakim cudem one w ogóle się znają. Chyba nie chciałem wiedzieć.
- Potrzebuję czasu - wymamrotała Raven.
- Nie mamy czasu!
Zauważyłem, że Zatanna drgnęła niespokojnie. Obróciłem się do niej i nagle odległość między nami znacznie zmalała. Czułem jej oddech na twarzy.
- Kim jest Starfire? - zadała z pozoru niewinne pytanie.
- To... - zawahałem się na sekundę, ale to wystarczyło, by się domyśliła. Wyglądała, jakby ktoś wbił jej sztylet w serce. - To tylko przyjaciółka.
Raven odchrząknęła, przerywając niezręczną ciszę, jaka zapanowała po moich słowach. Odsunąłem się od czarnowłosej, na powrót przebierając kamienny wyraz twarzy i spojrzałem wyczekująco na stojącą przede mną dziewczynę. ,
- Więc pomożesz nam, czy nie?
***
W wieży było podejrzanie cicho. Wszyscy Tytani zebrali się w salonie i czekali na jakieś wieści od lidera. Ta cisza przedłużała się już coraz bardziej, a Robin nadal nie wracał. Napięcie rosło. Pierwszy nie wytrzymał Bestia.
- Mam dość! - oznajmił, wstając z kanapy. Terra, która opierała głowę na jego ramieniu, otworzyła oczy i zamrugała zdezorientowana, jakby obudziła się ze snu. - Mam tego wszystkiego dość! Jeszcze chwila i pójdę po niego.
- Może go ktoś uciszyć? - mruknęła Jinx. - Nie widzisz, zielony, że my tu czekamy na szybką i bezbolesną śmierć?
- Poza tym, nie wiesz gdzie może być - dołączył się Cyborg, który siedział na fotelu i również czekał na zakończenie swej egzystencji.
Beast Boy zamilkł. Doskonale wiedział, gdzie znajduje się lider Młodych Tytanów, a przynajmniej gdzie znajdować się powinien. Spojrzał na pozbawione wyrazu twarze przyjaciół i poczuł, że jego również dopada ta melancholia. Opadł z cichym westchnieniem na miękką kanapie i pogrążył się w smutku.
Kiedy już myślał, że nie doczeka się już dziś powrotu lidera, drzwi salonu otworzyły się. Stanęły w nich dwie osoby - siedemnastoletni chłopak i fioletowłosa dziewczyna w granatowej pelerynie, z kapturem naciągniętym na głowę. Wszyscy zebrani zwrócili głowy w ich stronę, a Cyborg omal nie spadł z fotela. Logan zerwał się z miejsca i z bananem na twarzy skoczył ku nowo przybyłym piszcząc: "Raven!". Już chciał uścisnąć przyjaciółkę, ale ta cofnęła się, przez co zarył o podłogę.
Drużyna zebrała się wokół Azarath’ki, co chwila poklepując po plecach, uśmiechając się serdecznie i mówiąc, że jak dobrze ją tu widzieć, co zniosła z niezwykłym, jak dla niej, spokojem.
- Chyba wiem, jak pomóc wam odnaleźć Gwiazdkę - powiedziała, kiedy już zyskała trochę przestrzeni do oddychania. Wywołało to kolejną falę radosnych okrzyków ze strony męskiej części drużyny. Jedynie Robin pozostał niewzruszony i nie podzielał entuzjazmu przyjaciół. On wiedział już, że za wcześnie na powód do radości.
- Zaraz wracam - rzuciła zakapturzona i dosłownie rozpłynęła się w powietrzu. Tytani nawet nie zdążyli się zdziwić jej zniknięciem, bo chwilę potem zjawiła się znowu, taszcząc na rękach wielkie, stare tomiszcze z zaklęciami i tym podobnymi.
Przysiadła się  na brzegu kanapy i zaczęła kartkować. Nie trwało to długo, bo mniej więcej gdzieś w połowie zatrzymała się i postukała palcem w kartkę.
- Mam - Pochyliła się nad księgą, zaczęła czytać i w tym momencie kontakt z Raven urwał się, bo do dziewczyny nijak dochodziły jakiekolwiek bodźce z zewnątrz.
BB stanął przed nią i zajrzał do książki, próbując cokolwiek zrozumieć z czytanego przez nią fragmentu, ale zatrzasnęła ją, prawie ucinając mu kawałek nosa.
- W takich warunkach nie da się pracować - powiedziała i tyle ją widzieli. Podobno przeniosła się z powrotem do swojego byłego pokoju, ale kto ją tam wie.
Tytani znów usadowili się na kanapie i pozostałych miejscach siedzących w pomieszczeniu, ale tym razem już w o wiele lepszych humorach. Skoro Raven zdecydowała się im pomóc, powinno pójść sto razy szybciej i łatwiej. Po dwóch godzinach niecierpliwego czekania, Rachel znów zawitała w salonie, ale tym razem zjawiła się tam tradycyjnymi metodami. Stanęła na środku, wzięła głęboki oddech, jak przed skokiem na głęboką wodę, i powiedziała:
- Wiem gdzie jest.
- To dobrze - padło od drzwi. Oczy wszystkich zwróciły się w tamtą stronę. - Bo myślę, że przyda wam się pomoc.
W drzwiach salonu, oparta niedbale o framugę drzwi, stała Susan Wilson.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw ślad dla przyszłych pokoleń