sobota, 27 stycznia 2018

[2 years later] 29. I'm just a figment of your imagination

*jakiś czas później*
- Jestem Sally - dziewczyna wyciągnęła ku niemu dłoń z neonowymi paznokciami. Uścisnął ją, jednak zamiast puścić, pociągnął do siebie. Zamknął jej właścicielkę w uścisku i ucałował kasztanowe włosy. Wściekły zapach perfum i alkoholu mieszał się z brzoskwiniowym szamponem.
Kobieta wyrwała się oburzona. Co on sobie myślał?! Owszem, byli pijani, ale nie aż tak! Nawet nie znała jego imienia. Mężczyzna zaś zaśmiał się krótko.
- Wybacz - powiedział. Przyjrzał się dokładniej jej twarzy. Krzykliwy makijaż nie odtrącał go ani trochę. Może to przez te procenty? Który to już będzie raz, gdy obudzi się nad ranem, nie pamiętając nawet z kim się tym razem przespał? Rozejrzał się po sali. Gdzie wcięło tego kretyna? Nie mógł dostrzec rudej czupryny swojego przyjaciela, który towarzyszył mu tej nocy. Nie tylko tej zresztą. Coraz częściej wychodzą razem na miasto, włócząc się po klubach. On nie miał się czym przejmować, ale Wally'emu pewno znowu się oberwie od Artemis.
Piwne oczy patrzyła nań zdziwione. Była tak bardzo niepodobna do niej...
- Jestem Dick - przedstawił się. Zmierzyła go zniesmaczonym spojrzeniem. Nabija się ze mnie, pomyślała. Myśli, że się kompletnie upiłam.
Zielonooki rudzielec - który pojawił się znikąd - uwiesił się na ramieniu bruneta, przychodząc na pomoc.
- On naprawdę się tak nazywa, słonko. Jego starzy musieli mieć niezłe poczucie humo.... - dalsze słowa uwięzły mu w gardle, a zamiast nich wydobył się jęk bólu. Wściekłe spojrzenie Richarda wykręcającego mu nadgarstek, skutecznie uświadomił West'owi, żeby lepiej nie wspominać o rodzicach Graysona, jeśli nie chce skończyć na ortopedii.
Zaraz jednak Wally na powrót uśmiechnął się od ucha do ucha i sugestywnie poruszył brwiami, nie dając tym samym satysfakcji Dick'owi.
- To czym się zajmujesz, kochanie?
***
Kiedy punkt siódma zadzwonił budzik, Richard jeszcze spał. Obudził się trzy godziny później, a towarzyszyła mu zmora wszystkich pijących - kac. Rozchylił zaspane powieki. I zobaczył jej łagodnie uśmiechniętą twarz, pochylającą się nad nim, rude loki zdawały się muskać jego skórę.
- Kori... - spękane, wyschnięte usta poruszyły się, wypowiadając imię jego utraconej miłości.
- Ja ci dam Kori - usłyszał. Zamrugał, a gdy wzrok przyzwyczaił się już do światła i wyostrzył, zamiast ducha widział przed sobą zirytowaną buzię Raven. - Obudź się wreszcie!
Podniósł się na łokciach i spojrzał na przyjaciółkę, krzątającą się po mieszkaniu. Chwila, a nie powinna być teraz w pracy?
- Co ty tutaj robisz? - zapytał.
- Nie "co ty tu robisz" tylko "dziękuję, że zostałaś", czy coś takiego. Pierwszy raz zdarzyło się, żeby to Wally musiał odwozić ciebie, nie na odwrót. W ogóle masz pojęcie, która jest godzina? Nie będę cię niańczyć całe życie.
Skrzywił się. Za głośno. I za dużo słów naraz. Kiedy stała się taka rozgadana? Wstał z salonowej kanapy. Przychodząc późno w nocy do domu musiał paść na nią tak jak stał. To by wyjaśniało dlaczego wciąż miał na sobie przepocony podkoszulek sprzed kilku dni wstecz.
- Chcesz kawy? - padło pytanie z niewielkiej kuchni.
- Wody - rzucił. W odpowiedzi wskazała palcem na szafkę nocną, na której stały szklanka do połowy wypełniona życiodajnym H2O oraz kilka pigułek. Ufał jej na tyle, że łyknął je bez żadnych pytań.
Zmierzwiona pościel po poprzedniej nocy uniosła się do góry, by następnie opaść na łóżko bez jakiejkolwiek skazy, niczym świeżo wyprasowana. Koc, pod którym spał, również został poskładany w kostkę.
- Czy żaden chłopak nie umie po sobie sprzątać? - mruknęła Rachel, nalewając sobie jakiegoś soku do kubka. Spięła gumką swoje krótkie fioletowe włosy w koński ogon i zabrała się za robienie śniadania. Sama jadła dość dawno, wstała przecież równo ze wschodem Słońca, ale znając Richarda to pewnie chodzi głody od wczorajszego południa. W końcu przez cały dzień w trójkę ganiali Killer Croc'a po kanałach miejskich, bo ten postanowił urządzić sobie wycieczkę z Gotham City aż do Blüdhaven. I tak mieli sporo biegania, nawet jak na miasto portowe. Potem oczywiście musieli obskoczyć większość klubów, w których pozwalają palić, bo przecież po misji zakończonej sukcesem musieli się porządnie wyszaleć. I te ich miny, gdy próbowali nakłonić ją, aby przyłączyła się do nich... Zaśmiała się, aż Grayson wychylił głowę z łazienki, zdziwiony.
- Jedz - nakazała, stawiając przed nim talerz jajecznicy, gdy już doprowadził się do porządku. Patrzyła jak pochłaniał w trybie fast przygotowane jedzenie i pomyślała, że wygląda teraz zupełnie jak dziecko.
Mężczyzna podziękował za posiłek, odstawił talerz do zlewu w celu umycia go przy najbliższej okazji i ponownie usiadł za stołem.
- A teraz do rzeczy - zawiało chłodem. Nie spodziewała się tak szybkiej zmiany nastroju. - Wiem, że jesteś tutaj na jego prośbę. Niepotrzebnie. Nie jestem dzieckiem, potrafię o siebie zadbać.
Przeczy sam sobie, przemknęło jej przez myśl.
- Zwyczajnie się o ciebie martwi. Po tym jak odszedłeś od Tytanów... - urwała. Nie chciała kontynuować, a on nie chciał słuchać. Porzucenie stanowiska lidera to sprawa zamknięta i obiecali sobie do niej nie wracać.
- Niech się nie wtrąca w moje życie - powiedział niebezpiecznie niskim głosem. Wszelka wzmianka o panu Ja-Wiem-Lepiej okropnie go drażniła. Dalsze drążenie tego tematu mogło się źle skończyć. - Co z Susan?
Drgnęła. Gdyby ludzie mogli zabijać wzrokiem, siedzący naprzeciw niej mężczyzna byłby teraz martwy. Raven troszeczkę się zdenerwowała, aż nawet żyłka jej wyskoczyła na czole. Trzasnęły drzwiczki od mikrofali.
Richard był trochę do tyłu z newsami z wieży, większości dowiadywał się od Kid'a, który przesiadywał u niego, gdy tylko mógł. A właśnie poruszył sprawę, w której nie chciała rozmawiać. Susan... Odkąd dowiedzieli się co było pierwotnym celem dziewczyny, mieli do niej głęboką urazę. I więzy krwi z Deathstroke'm nie miały tutaj większego znaczenia.
- Nic.
- Nic? - zdziwił się. - To znaczy, że jej nie znaleźliście? Żadnych informacji, tropów? Zero?
- Czego nie rozumiesz w znaczeniu słowa "nic"? - zirytowała się. Zaczerpnęła głęboko powietrza. Od kiedy jest taka emocjonalna? Mimo wszystko kontynuowała: - Nie umiemy jej znaleźć. Nawet ja jej nie wyczuwam. Zupełnie jakby rozpłynęła się w powietrzu.
***
Szczery, głośny śmiech 22-letniej kobiety rozniósł się w powietrzu. Miasto nocą było przepiękne. Widziane z góry Gotham City było dość dobrze oświetlone. Pod nimi ujrzała migające znaki STOP na skrzyżowaniach i niezliczone miejskie latarnie tworzące idealną siatkę prostopadłych linii aż do granic śródmieścia, gdzie zaczynały się kręte ulice i ślepe zaułki niekończących się peryferii Gotham.
- Już zapomniałam jaka to frajda! - musiała krzyczeć, by White ją dosłyszał. Wiatr rozwiewał jej blond włosy, trząsł nietrwałą metalową konstrukcją, na której stali, a ona przedrzeźniała go, nic sobie nie robiąc z niebezpieczeństwa i wychylała się coraz dalej, by spojrzeć kilkaset metrów w dół, na ruchliwą ulicę.
- Uważaj, bo spadniesz - przestrzegł ją.
- Przecież mnie złapiesz, prawda? - odwróciła się do niego z szerokim uśmiechem. Nie odczuwała strachu, mimo że trzymała się jedną ręką pionowego słupa, zaś cała reszta ciała wychylona była poza rusztowanie. - Powiedz, jak wysoko jesteśmy?
- Na oko? Jakieś 700-800 metrów - odparł. Jakie to miało teraz znaczenie? Nie wydawało mu się, żeby ta informacja do czegoś się jej przydała. Niech już wraca, bo naprawdę może zrobić sobie krzywdę.
- Serio? - zapytała z udawanym niedowierzaniem. - Czyli jakby ktoś stąd spadł, czekałaby go śmierć na miejscu.
Po co to mówi? Jaki jest cel tego dialogu?
Zaśmiała się.
- Złapiesz mnie? - nie czekała na odpowiedź. Puściła się i runęła w dół. Biały zawahał się tylko na ułamek sekundy, by następnie rzucić się na pomoc walniętej samobójczyni.
Teraz oboje spadali. Oboje czekała nieunikniona śmierć poprzez roztrzaskanie się o beton. Więc dlaczego, do cholery, ona tak dobrze się bawiła?! Adrenalina sprawiała, że umysł White'a pracował na przyśpieszonych obrotach. Szybkość z jaką spadali, kąt uderzenia, ruch na drodze. Wszystko wchodziło w skład obliczeń, jakich dokonywał sekundy przed śmiercią.
- Susan! - wrzasnął. Kobieta wyciągnęła ku niemu rękę. Wiatr nieustannie przepływał mu przez palce. Chłopak zanurkował, zwiększając szybkość, i w mgnieniu oka znalazł się przy niej. Chwycił jej dłoń.
W tym samym momencie czas zatrzymał się. Biały natomiast przycisnął Susan do swojej piersi i przygotował się. Rozejrzał się. Gdzie mógłby spokojnie wylądować? Oszklony budynek przed nimi wydawał się jedyną opcją. Nie wiedział jedynie, czy zdąży. Ruszył biegiem po wyimaginowanym podłożu z najważniejszą istotą jego życia na rękach. Mimo iż czas stał w miejscu, musiał się śpieszyć. Mógł używać tej umiejętności przez jedynie 10 sekund. Sam pokonałby dzielący go dystans w połowę wyznaczonego ograniczenia, jednakże z dorosłą (nie mylić z: dojrzałą) kobietą może być ciężej. Przeczucie okazało się słuszne. Zaledwie półtora metra przed ścianą wieżowca zakrzywienie rzeczywistości ustało i czas biegł dalej własnym tempem. Zaklął. Wylądowali trzy piętra niżej niż planował. Wpadając do środka, szyba posypała się na setki odłamków, raniąc jego skórę. Przez szok wywołany nagłym bólem zahaczył o własne nogi i wypuścił Susan z rąk. Kobieta przeturlała się kilka metrów dalej.
Podszedł do niej z przerażeniem wypisanym na twarzy i pomógł wstać. Natychmiast przylgnęła do niego całym swoim ciałem. Spojrzała nań złotymi oczami.
- Kochasz mnie? - zapytała. Jednak nie zbiło go to z tropu. Prawdę mówiąc, przyzwyczaił się do tego pytania. Do zachowania Susan również. Miał na to dużo czasu.
- Pamiętasz, co ci powiedziałem, gdy pierwszy raz się spotkaliśmy? - szepnął, gładząc jej lśniące włosy.
- Pamiętam - burknęła.
- Jestem jedynie wytworem twojej wyobraźni. Nie potrafię cię kochać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw ślad dla przyszłych pokoleń