sobota, 27 stycznia 2018

[2 years later] 32. Piekło w naszych umysłach

Zszedł po stopniach. Nie miał na sobie butów, więc zimno betonu było okropnie dokuczliwe. W pomieszczeniu nie znalazł żadnej lampy, jedyne źródło światła stanowiły okna na korytarzu. Zmrużył oczy, niczym krótkowidz, aby lepiej widzieć, dopóki nie przywyknie do ciemności.
Przed nim znajdowała się szyba. Położył dłoń na szkle. Po drugiej stronie tafli nikogo nie było.
Następnym wspomnieniem był smród przypalanych tkanek. Zawył, ból odbierał mu oddech i mącił zmysły.. Jednak strach przewyższał ból okaleczonego ciała. Umysł wciąż krzyczał "Czerwony alarm! Czerwony alarm". Panikował. Kto tu jest? Co się właśnie stało? Nic nie widzę, dlaczego nic nie widzę!? Co się stało?!
Zielony promień światła rozjaśnił pomieszczenie. Niebieskie oczy rozszerzyły się w szoku. Poczuł czyjś oddech na karku. Rude włosy delikatnie muskały jego szyję. Ale nie miał odwagi się odwrócić.
- Zabiłeś mnie - jej słodki głos dotarł do niego z opóźnieniem. - Ty doprowadziłeś do mojej śmierci. Pozwól, że się odwdzięczę.
Wbiła dłoń z kulą energii w jego ciało. Wrzasnął. Obca energia paliła jego wnętrzności. Spojrzał na siebie. Nic. Żadnych śladów krwi czy ran. Jednak ból był potworny. Czuł, jak jej smukłe palce przesuwają się wewnątrz niego, szukając tego najważniejszego. Serca.
Znalazła. Uchwyciła jego serce, które dotąd bijące jak oszalałe, teraz stanęło w pół uderzenia. Użyła mocy. Spaliło się w ułamku sekundy.
Jego ciało padło na posadzkę jak ścięta kłoda.
Usłyszał jeszcze chichy szept.
- Żegnaj.
***
- Wychodzę - powiedział Cyborg. Ubrany był w szary dres, zasłaniający większość ciała, a przez ramię miał przerzucony plecak z roboczymi ubraniami na zmianę.
Jinx podeszła do niego i, stając na placach, pocałowała go w policzek.
- Miłego dnia - uśmiechnęła się doń czule. - Idź, bo się spóźnisz.
Spojrzała wymownie na zegar ścienny wskazujący 6:34. Nacisnął klamkę, jednak zatrzymał go głośny jęk obrzydzenia. Obejrzeli się oboje.
Garfield opierał się o ścianę z wykrzywioną twarzą. Obudziła go poranna krzątanina Victora i teraz obserwował tą ckliwą scenkę. Boże, mogli by się z tym choć trochę kryć, nie mieszkają tu sami...
- Nie patrz, jak ci nie pasuje - ton głosu blaszaka mówił, że jest on poirytowany dziecinnym zachowaniem przyjaciela, jednak jego oczy śmiały się wesoło.
- Kupcie mieszkanie, przeprowadźcie się i tam parujcie się do woli - odpowiedział. Vic uniósł brwi do góry. "Parujcie"?
- Myślisz, że ktoś sprzedałby mieszkanie albo dałby kredyt takim wynaturzeniom? Czarownicy o kocich oczach i pół robotowi?
- A takiemu zielonemu gremlinowi to niby tak?
Mierzyli się przez krótką chwilę spojrzeniami, by w następnej wybuchnąć śmiechem. Jinx tylko przewróciła oczami i pchnęła delikatnie Vica w stronę drzwi. Uniósł dłoń w pożegnaniu i zniknął za drzwiami. Odwróciła się do Bestii. Włosy zjeżyły mu się na karku i umknął do swojego pokoju w trybie fast.
Chociaż ta dwójka często traktowała swój wygląd jako temat do żartów, w głębi duszy myśleli jak przystosować się do życia w społeczeństwie, gdy już przyjdzie im opuścić bezpieczną wieżę. Jinx udało się to najlepiej, w końcu już od dawna myślała na poważnie o wyjściu do ludzi. Przefarbowała włosy na jasny blond, jedynie końcówki zostawiając w wściekle różowym kolorze. Wychodząc na miasto zakładała soczewki kontaktowe, by ukryć pionową źrenicę w oczach.
Czarodziejka opadła z westchnieniem na poduszki. Zbliżała się rocznica ich ślubu, niepotrzebnie się martwi. Jakoś się wszystko ułoży.
Za parę godzin mieszkańcy wieży wstaną i po kolei wychodzić będą do pracy, wtedy i ona będzie musiała się ruszyć. Obecna robota mocno dawała jej w kość. Pracowała w zakładzie fryzjerskim połączonym z kosmetycznym. Lubiła to robić, jednak szefowa była nie do zniesienia. Cyborg też nie narzekał na swoją, jednak widziała jak wracał cały zmęczony, wyprany z chęci do życia. Udało mu się coś znaleźć u jakiegoś mechanika w obskurnej dzielnicy przemysłowej. Właściciel nie zwracał uwagi na jego wygląd, a i płacił nie najgorzej . Jedynym minusem były godziny pracy, od rana do wieczora, z krótką przerwą.
Jinx usłyszała kroki na korytarzu. Raven schodziła z dachu po medytacji, więc niedługo wyjdzie. Następna będzie Terra i wieża niemal całkowicie opustoszeje. Zostanie Jinx i Bestia, który był wyjątkiem i nie miał żadnej roboty. Miał kompleksy ze swoją skórą, poza tym nigdzie by go takiego nie przyjęli. W cyrku co najwyżej. Nie żeby mu to jakoś specjalnie przeszkadzało. Mógł się wylegiwać w łóżku do południa, by następne pół dnia spędzić przed ekranem, nabijając levele. Chociaż coraz częściej zaczął kręcić się bez celu po budynku.
Dotąd tylko Nightwing i Wally opuścili wieżę na stałe. Ona też od jakiegoś rozważała tę opcję. Chciała założyć rodzinę, kupić mieszkanie, może adoptować jakiegoś kota czy psa. Ewentualnie zadowoli się rybkami.
Położyła dłoń na swoim brzuchu, uśmiechając się do siebie. Już niedługo przekaże dobrą nowinę Victorowi. Na razie musi cierpliwie czekać na jego powrót.
***
Kobieta leżała na łóżku w ciemnym pokoju, zwinięta w kłębek i dygotała z zimna. Kaloryfer był zakręcony, a żaluzje zasłonięte. Cienki t-shirt o trzy rozmiary za duży nie dawał za dużo ciepła.
- White, gdzie jesteś, dupku...
Chłopaka, którego obecność zależała od jej stanu, nie było przy niej.
Zsunęła nogi na podłogę, wstała i powlokła się do kuchni. Straszliwy wizg wdarł się do jej mózgu. Ból prawie zwalił ją z nóg. Potknęła się o przypaloną patelnię i stertę kartonów stojących pod ścianą. Drżącymi rękami otworzyła szafkę, wzięła plastikową buteleczkę i wysypała na dłoń kilka kapsułek. Łyknęła je i popiła wodą z kranu. Oparła się o blat i odczekała chwilę. Ustało.
- Cholera jasna...
Traciła panowanie nad swoją nocą. Powoli już wariowała. Zażywane przez nią leki łagodziły ból, ale też tępił i uszkadzał jej moce. Skakała z jednej skrajności na drugą.
Wsunęła na nogi spodnie, zarzuciła na ramiona bluzę z kapturem, założyła buty i wyszła, zamykając za sobą drzwi na klucz.
Zaczęło padać.
Szła przez miasto, unikając kamer ulicznych. Była poszukiwana przez policje, Tytanów... W obu przypadkach nie zostałaby potraktowana łagodnie. Zatrzymała się przed wystawą cukierni, zapatrzona w świeże ciasta i wypieki. Była głodna. Bardzo głodna. Weszła do środka i kupiła pączka. Ostatni posiłek jadła wczoraj z rana.
Po skonsumowaniu całego oblizała palce i wrzuciła woreczek foliowy do śmietnika. Naciągnęła kaptur na głowę i ruszyła dalej.
Weszła przez główną bramę, nad którą znajdował się zdobiony napis The Gotham Cemetery. Tutaj nie musiała się kryć. Jedynie trupy mogły ją teraz zobaczyć.
Nie, coś było nie tak. Rozejrzała się dookoła. Zobaczyła kilku ludzi stojących nad jednym z grobów. Kto normalny przychodzi na cmentarz w taką ulewę?
Znalazła ten właściwy. Był umieszczony między innymi, niczym nic nieznaczące źdźbło trawy pośród wielu. Zmówiła krótką modlitwę i zamierzała się oddalić.
Szkoda mi go... Był taki młody.
I tak go nie lubiłem.
Napięła wszystkie mięśnie. Co to było?
Głosy nasiliły się.
Jezu, ale pizga.
Czy aby na pewno zakręciłam kran?
Co ja to miałam kupić...?
To wszystko jej wina.
Czarna kawa jednak byłaby lepsza.
O co mu chodzi? Nie rozumiem go.
Chcę do domu. Zimno mi.
Znowu skoczyła mu gorączka. Musimy iść do lekarza.
Jak naprawić to cholerstwo?
Co on się tak gapi? Zboczeniec.
Nic się chyba nie stanie jak wrócę później do domu.
Piski, hałas, gwar... Wszystko to odtwarzało się w jej umyśle ze zdwojoną siłą. Upadła na kolana, łapiąc się za głowę. Boli. Cholernie boli! Otrzymywała na raz myśli ponad setki osób. Chciała wcisnąć stop. Zatrzymać to. Nie potrafiła.
Czemu leki nie działały?!
Wrzasnęła z bólu. Ludzie, stojący do tej pory przy grobie, odwrócili się w jej stronę.
Co się stało?
Człowiek zemdlał.
O mój boże, to kobieta.
Trzeba jej pomóc.
- Hej, wszystko dobrze?
- Nic ci nie jest?
- Wezwać karetkę?
Podniosła wzrok. Widziała rozmazane twarze pochylające się nad nią. Stukanie palca o ekran i dźwięk wybieranego numeru. Potem wszystko zgasło.
Zemdlała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw ślad dla przyszłych pokoleń