sobota, 27 stycznia 2018

[2 years later] 21. To nasze wybory ukazują kim naprawdę jesteśmy

Długie chwile docierało do niej to, co powiedział. Zaczęła kręcić głową, mając nadzieję, że Robin postanowił dla odmiany zażartować, ale nie. Był śmiertelnie poważny. Cofnęła się odruchowo.
- Kłamiesz - powiedziała, patrząc na niego groźnie. W odpowiedzi zaśmiał się smutno.
- Brzmi jak żart, prawda? - Znów stał do niej tyłem. Zapadnięty we własną jaźń, zasłuchany w szepty przeszłości i własnego bólu, nie zważał na każdy inny. - Uwierz, ja też nie byłem zachwycony, gdy się dowiedziałem.
Nie, zachwycony to on nie był. Był wściekły. Gdyby dostał choć jedną szansę, zadźgał by tego skur... przestępcę. A w nagrodę poszedł siedzieć. Puknij się lepiej w łeb, człowieku. Brat, mimo, że znienawidzony, to nadal brat. A skoro postanowił przyłączyć się do Slade'a... Cóż, niech się lepiej modli, bo przy następnej okazji nie zamierza się hamować. I pomyśleć, że to właśnie on jest poniekąd odpowiedzialny za to, kim się stał Jason. Zacisnął szczęki, aż chrupnęło. Wszystko zaczęło się sypać. Jeszcze Susan to tego... Uderzył pięścią w stół, który następnie przewrócił. Kartki papieru posypały się po podłodze.
Starfire drgnęła, przestraszona nagłym zachowaniem lidera. Chłopak potarł twarz zmęczonym gestem. Zawsze to samo. Niezależnie od tego co robił, zawsze wychodziło źle. Zapanowała niezręczna cisza, przerywana tylko przez jego urywany oddech. Kosmitka chciała podejść nań, położyć dłoń na ramieniu, przytulić może i zapewnić, że to przecież nic nie zmienia, ale nie ruszyła się z miejsca. Kogo ona zresztą chciała okłamać? Oboje wiedzieli przecież doskonale, że zmienia to wszystko.
Richard w zamyśleniu sięgnął do maski i zdjął ją. Gdyby pokazał teraz swoją twarz, nadal by mu ufała?
- Robin? - niepewny głos rudowłosej dziewczyny sprawił, że zamrugał kilkakrotnie, jak obudzony ze snu. Nie. Przysięgał, że przed nikim nie odkryje swojej tajemnicy. I tak wiedziała o nim za dużo, niż powinna.
Biała maska wróciła na swoje miejsce, na powrót zakrywając niebieskie oczy chłopaka. Decyzja została podjęta. Nigdy więcej.
***
Mimo zapewnień lidera przygotowywałam się do ewakuacji. Wrzucałam do torby wszystko, co wpadło mi w rękę: spodnie, dwa pędzle, czekoladowy batonik spod komódki, zabłocone buty, zielonego kota... Zaraz, kota?! Upuściłam zwierzaka na podłogę i zaraz obok mnie stanął zielonowłosy chłopak.
- Kurczę, Susan... Urlop bierzesz? - zapytał, wskazując na do połowy spakowaną torbę.
- Niee, chociaż właściwie to tak - odparłam niepewnie. Nie byłam pewna, co mogę mu powiedzieć.
- Dżizas, czy wszyscy powariowali? - jęknął, gestykulując rękami. - Star od rana robi potop w łazience, Robin bawi się w wampira i od dwóch dni nie wychodzi z pokoju, a ty... wyjeżdżasz. Mogę chociaż znać powód?
Milczałam. Sprawy tej zakochanej pary mało mnie obchodziły, miałam swoje własne zmartwienia.
- Dlaczego nas opuszczasz? Odchodzisz? - zapytał, ale z takim żalem i bólem w głosie, że było to jeszcze gorsze niż mogłabym się spodziewać.
- Nie, Bestio, nie odchodzę - powiedziałam cicho. Jeszcze nie, dodałam w myślach. Nie chciałam by ktokolwiek wiedział, wtedy byłoby mi jeszcze trudniej odejść. - Muszę po prostu przemyśleć parę rzeczy...
- Dlatego uciekasz? - uniósł brew w pytającym wyrazie. - Sytuacja zrobiła się niewygodna i chcesz uciec od problemów? Dokładnie jak Raven! Też zamierzasz zniknąć na cały rok, nie dając znaku życia?
- To skomplikowane...
- Jakbyś jeszcze nie zauważyła, to zawsze było skomplikowane! Myślisz, że tylko ty masz...
- Dość!!! - rozkrzyczałam się w jego umyśle. Bestia złapał się za głowę i osunął na kolana. Nie chciałam go krzywdzić, ale w tej sytuacji nie miałam wyboru. - Nie szukaj we mnie wroga, bo nie chcesz bym się nim stała. Nie zatrzymasz mnie, decyzja zapadła.
Wycofałam się z jego głowy i usiadłam ciężko na łóżku. Chłopak wciąż klęczał na podłodze, dysząc ciężko. Nienaturalnie rozszerzone źrenice świadczyły o tym, że jeszcze się nie otrząsnął. Przykucnęłam obok i położyłam rękę na jego ramieniu. Spojrzał na mnie zdziwiony, oskarżająco.
- Nie rób tego więcej - stęknął.
- Wiem, przepraszam - Pomogłam mu wstać. Wskoczył na sofę, siadając obok torby. Przez chwilę przyglądał się jej zawartości, po czym westchnął zrezygnowany. Chyba wygrałam tę bitwę.
- Może jeszcze to przemyślisz? - Zaraz po tych słowach na jego miejscu znalazło się chyba najsłodsze stworzenie, jakie kiedykolwiek widziałam. Duże zielone oczy wpatrywały się we mnie błagalnie. Potrząsnęłam głową.
- Kotem mnie nie przekupisz - prychnęłam. Na powrót znalazł się w swojej ludzkiej postaci.
- No weź! - jęknął. - Akurat teraz, kiedy zaczęło się układać.
- Co masz na myśli? - zapytałam podejrzliwie. Układać? No raczej nie dla mnie.
- No bo ten... - zaciął się. - Jest Cybuś, pogodziłem się z Terra, Ravi żyje, liderek z naszą rudowłosą kosmitka poza sobą świata nie widzą... - zaczął wyliczać na palcach.
- I co według ciebie powinnam teraz zrobić?
- Zostać? - odpowiedział pytaniem, na pytanie.
Mimo woli parsknęłam śmiechem. No i jak tu go nie lubić?
- Niech ci będzie. Ale jeden warunek, gnomie - powiedziałam, widząc, że zaraz zacznie skakać po pokoju ze szczęścia. - Nikt...
- Mam siedzieć cicho, tak tak, wiem - wpadł mi w słowo, uśmiechając się głupkowato.
Pokręciłam z dezaprobatą głową. Naraz na łóżku wylądowała cała zawartość mojej torby. Wytrzeszczyłam oczy na widok doniczki z kwiatkiem od Star.
Zielony wybuchnął niepohamowanym śmiechem.
***
- Powtarzam: nie wiem jak do tego doszło! - powiedziałam zirytowana. Ten temat ciągnął się już od godziny i chyba nie miał zamiaru skończyć się tak szybko. - Czemu nie możesz sobie znaleźć innego kozła ofiarnego?!
- Bo to ciebie widziałem tu ostatnio! - odkrzyknął Cyborg, mimo, że stał tuż obok. - Poza tym, wiem, że od dawna ostrzyłaś sobie zęby na...
- Co tu się dzieje?!
Oburzony głos lidera sprawił, że odwróciliśmy się równocześnie w stronę, z której dobiegał. To był chyba cud. Pokazał się pierwszy raz od dwóch dni. Robin stał w drzwiach salonu, patrząc na nas z nieukrywanym zdziwieniem. Zszedł, nie śpiesząc się zbytnio, po stopniach i stanął przed nami. Naprawdę, nie wiem jak on to robi, ale nadal wyglądał świetnie. Pomijając włosy, które, lekko za długie, przysłaniały nieco białą maskę.
Powtórzył pytanie, już spokojniejszym tonem.
Moje: - To on zaczął - zgrało się z: - To ona... - Cyborga.
Wymieniliśmy między sobą nienawistne spojrzenia. Robin patrzył na nas przez chwilę, a potem parsknął śmiechem. Oboje spojrzeliśmy na niego jak na UFO.
- Naprawdę, kłócicie się jak stare dobre małżeństwo - podsumował. - Komu tym razem zginęło śniadanie? Terra?
Spojrzał na mnie wyczekująco. Zamrugałam kilkakrotnie. Co on ma dzisiaj taki dobry humor?
- No dobra, kim jesteś i co zrobiłeś z Robinem? - Cyborg chyba doszedł to tego samego wniosku co ja, bo pochylił się nad nim, patrząc nań podejrzliwie. Chłopak uniósł ręce w obronnym geście.
- Okej, to może wróćmy to tematu - odezwałam się, zanim zdążyć cokolwiek powiedzieć.
- Właśnie - przytaknął blaszak. Czarnowłosy chyba pogubił się nieco, bo tym razem on wyglądał, jakby miał przed sobą kosmitów, a nie kłócących się dwoje ludzi o to, kto zwinął słynny przepis na spaghetti á la babcia Cyborga.
- Poważnie? - westchnął. Podszedł do aneksu kuchennego i kręcąc z rozbawieniem głową, najzwyczajniej w świecie zaczął parzyć sobie kawę.
Daliśmy sobie spokój z tą kłótnią. Cyborg rozsiadł się w fotelu, a ja poszłam zrobić dla siebie i dla niego herbaty.
- Hej, Robin, gdzie jest cukier? - zapytałam chłopaka chwilę później. Napięta atmosfera już całkowicie się ulotniła i teraz zrobiło się nawet przyjemnie. W całym pomieszczeniu pachniało mieloną kawą i zieloną herbatą. Stanęłam na palcach, zaglądając do jednej z szafki.
- Czekaj, przesuń się - mruknął. Odsunęłam się nieco w bok, robiąc mu miejsce. - Tu jest - Podał mi niewielką paczuszkę z białymi kostkami. Podziękowałam mu uśmiechem i wyciągnęłam po nią rękę.
W tym momencie do salonu weszła Starfire. Ona najwyraźniej nie podzielała dobrego nastroju lidera, wyglądała na dość przygnębioną. Omiotła smutnym wzrokiem całe pomieszczenie, a kiedy zatrzymała się na nas, jej źrenice rozszerzyły się w szoku. Odruchowo odskoczyliśmy od siebie jak poparzeni, chociaż niczego złego nie robiliśmy.
Dobre, pogodne oczy rudowłosej płonęły teraz czystą furią.
- Widzę, że już się pocieszyłeś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw ślad dla przyszłych pokoleń