sobota, 27 stycznia 2018

[2 years later] 31. Skrywane emocje

Przez okno mieszkania wpadły promienie księżyca. Kobieta, jedynie w samej bieliźnie, leżała na wznak, z rozrzuconymi rękami. Spojona winem spała głębokim, pełnym marzeń snem. Drobna pierś podnosiła się równomiernie w powolnym oddechu, co było jedyną oznaką, że żyje. Kasztanowe włosy rozsypane były po poduszce.
Richard powiódł dłonią po skórze kobiety. Dotyk jasnej, gładkiej skóry, pachnącej różanym mydłem, był na tyle przyjemny, że mężczyzna poczuł narastające pożądanie.
Ostatecznie jednak zmęczenie wzięło nad nim górę. Nie dzisiaj... - pomyślał, kładąc się obok kobiety. Objął ręką jej sylwetkę i przyciągnął do siebie, tuląc twarz do jej włosów i wdychając zapach szamponu. To wystarczyło, by ją obudzić. Mruknęła coś niezrozumiałego, rozchylając zaspane powieki.
- Richie? - zapytała półprzytomna. Nie znosił, kiedy go tak nazywała. - Co tak późno?
- Nie patrz na mnie.
Mocno zdziwiła się na te słowa. Podniosła się na łokciu, odwracając ku niemu, jednak on położył dłoń na jej głowie i wcisną w poduszkę, nie pozwalając nań spojrzeć.
- Co ty robisz? - ściągnęła brwi gniewnie, już całkowicie obudzona, zaintrygowana zachowaniem kochanka.
- Po prostu śpij - powiedział w odpowiedzi. Westchnęła zrezygnowana. Znała go już na tyle, by wiedzieć, że kiedy wraca nocą z pracy, nie warto drążyć tematu.
Na jej "dobranoc", mruknął jedynie "mhmm". Musi być wykończony, pomyślała. Matko, powinien przestać brać trzecią, nocną, zmianę. Potem snuje się jak mimoza po mieszkaniu i narzeka, że znowu się nie wyspał. Same utrapienie z tymi mężczyznami...
Gdy Sally zmorzył już sen, Dick wciąż nie spał. Pogrążony w myślach wpatrywał się w kobietę przed sobą. Dobrze robił? Wcale nie tak dawno dopiero się poznali. Będzie z jakiś tydzień. Całe szczęście, że Raven jeszcze się nie dowiedziała, że znów zaczął sypiać z nowo poznaną laską z klubu. Gdy pierwszy raz mu się zdarzyło zrobiła gruntowny "remont" w jego mieszkaniu. Ostatnio stała się dla niego niczym starsza siostra, mimo iż byli w tym samym wieku. W dodatku trochę nadopiekuńcza. Czasem w ogóle jej nie poznawał, tak się zmieniła. Ułożył się wygodniej, krzywiąc się. Rano będzie musiał się wytłumaczyć, na razie musi jakoś przeboleć. Świeża rana powstała na przedramieniu, opatrzona na szybko pierwszym lepszym bandażem dokuczliwie dawała o sobie znać. Co on sobie myślał, pchając się na pierwszy ogień? Czasem praca w policji go wykańcza.
Nie tyle policja, co dodatkowe hobby - napomknęło sumienie. Zignorował tę myśl.
Bo prawda była taka, że po zakończonej robocie na komendzie wyskoczył jeszcze na nocny patrol. Rozładował skumulowane emocje na paru oprychach, którzy nieudolnie próbowali dostać się do sklepu jubilerskiego. Tylko porządna jatka mogła go ostatnio rozluźnić. Zaczęło go to niepokoić. Zakładanie stroju niebieskim orłem na piersi każdego wieczoru weszło w jego nawyk. Nie wyobrażał sobie życia bez tego dreszczyku emocji.
Uzależnił się od tego.
***
Nigdy nie udało się nam znaleźć ciała.
Nigdy nie zorganizowaliśmy pogrzebu. Nie mogliśmy pochować pustej trumny.
Nawet gdy poznaliśmy jej prawdziwe imię.
Wieści szybko się rozchodzą. Jednak nie spodziewaliśmy się, że dotrą aż na inną planetę, oddaloną o miliardy lat świetlnych od Ziemi.
Gdy tylko rozbrzmiał alarm, wszyscy rzucili się do głównego komputera, gdzie przechwycone z ulicznych kamer nagrania wyświetlały się właśnie na ekranie. Widok był porażający. Doszczętnie zniszczony budynek. Ludzie rozbiegający się w różne strony w panice, co odważniejsi stali w bezpiecznej odległości i nagrywani telefonami całe zajście. Płacz dziecka. Czyjś porzucony samochód płonął żywym ogniem. Jedna kamera została zniszczona.
- Co tak stoicie? - krzyk lidera wyrwał nas z osłupienia. Właśnie przypiął pas i skończył zakładać buty. - Ruchy, mamy robotę!
- Domyślasz się kto to może być? - zapytałem, bezpieczny na tylnym siedzeniu samochodu, kiedy już zbliżaliśmy się na miejsce.
- Mam pewne podejrzenia - głos Robina popłynął z głośników. Był przynajmniej jedną przecznicę przed nami. - Nie chcę nikogo wskazywać, dopóki...
Urwał, a następnie usłyszeliśmy pisk opon.
Mieliśmy znaleźć się przy nim za dwie sekundy.
Zobaczymy obraz trawionego płomieniami miasta za sześć sekund.
Oszacowanie szkód i możliwych rannych zajmie nam trzydzieści sekund.
Zrobimy unik przed nadlatującą latarnią za trzydzieści pięć sekund.
Cyborg zapyta o wytyczne za pięćdziesiąt dwie sekundy. Robin nie odpowie.
Zorientujemy się w co tak tępo wpatrywał się lider za sześćdziesiąt sekund.
Promieniujący mocą kosmita o włosach długich i czerwonych jak wchodzące słońce, z mocno opaloną skórą i oczami w kolorze soczystej zieleni ukarze się wśród chmury pyłu za sześćdziesiąt dwie sekundy.
W jego dłoni pojawi się kula energii i uderzy w nas za ...
Rozpoczniemy walkę za ...
- Niech żadne z was się nie rusza! - syknął Robin, nawet na nas nie spoglądając. Oczy miał utkwione w postaci przed sobą. - Raven, w razie czego osłaniaj. Nie wiemy jakie ma zamiary. Wszyscy mają być gotowy do walki. Na mój znak atakować. Teraz ani drgnij.
Wydał rozkazy bez zbędnych szczegółów, prosto i zwięźle, niczym dowódca żołnierzom. Choć nasza drużyna straciła niedawno dwóch cennych członków i niektórzy wciąż byli przybici, stawiliśmy się wszyscy. Cyborg, Terra, Raven, Kid Flash, Jinx, Robcio oraz ja. Uzbrojeni w moce, różnego rodzaju bronie i własne umiejętności stanęliśmy w pozycjach ofensywnych.
Lider wyszedł nieznajomemu naprzeciw i uniósł ręce na wysokość barków, informując go o naszych pokojowych zamiarach. W takich chwilach jak te wydawał się wręcz emanować spokojem, lecz doskonale zdawałem sobie sprawę, że jest równie zdenerwowany co ja.
Naszym przeciwnikiem był Tamaranin.
- Mówisz po angielsku? - zapytał, podnosząc ton głosu, by być słyszalnym dla stojącego kilkadziesiąt metrów dalej kosmity. Tamten przytaknął, nie spuszczając z oczu Robina. Wow, rozumie co się do niego mówi, a mimo to nadal szaleje, niczym byk na korridzie? Starfire zareagowała zupełnie inaczej... Szelmowski uśmiech wypełzł na moją zieloną twarz (chociaż w takiej sytuacji nie powinienem się śmiać). Więc może chodziło jej o sam pocałunek z liderem?
- Nie chcemy cię skrzywdzić - kontynuował Robin. Zmniejszył dystans dzielący go od przybysza. - W imieniu obywateli miasta proszę Cię, zaprzestań destrukcji centrum. Chcemy znać twoje intencje.
Najwyraźniej zrozumiał. Zielona kula energii zgasła, choć Bóg mi świadkiem, że jeszcze chwilę temu był gotów wycelować nią w Robina. Odetchnęliśmy z ulgą, choć wiedzieliśmy, że to jeszcze nie koniec.
- Przybyłem potwierdzić informacje - odezwał się w końcu. Aha, i dlatego rozwaliłeś pół dzielnicy. Zasługujesz na medal. - Doszły nas słuchy, iż księżniczka Koriand'r  jest martwa. Czy to prawda?
Przybysz przewiercał wzrokiem lidera, a do nas docierały jego słowa. Księżniczka Koriand'r. Chodzi mu o Star...?
- Robin, wiedziałeś o tym? - nie odpowiedział na moje pytanie.
- Raven - zwrócił sie do Azarath'ki - przenieś nas. Nie możemy tutaj rozmawiać.
Miał na myśli radiowozy JCPD (Jump City Police Department), czające się w bocznych uliczkach, oraz tłum gapiów z telefonami.
Miałem wrażenie, że rozumieją się bez słów. Naraz otoczył nas czarny cień, temperatura obniżyła się o jakieś 10 stopni i kiedy znów nastała jasność znajdowaliśmy się w opuszczonym bloku mieszkalnym, przeznaczonym do rozbiórki. Nie było tu nic prócz gruzu i wybitych okien.
Tamaranin znów stał gotowy do walki. Zielone oczy świeciły się jadowicie.
- Uspokój się - w głosie Robina nie było już tego pobłażliwego tonu co przed chwilą. - Nie jesteśmy twoimi wrogami. Odpowiem na twoje pytanie, kiedy ty odpowiedz na nasze. Kto cię przysłał?
- Jestem tu z polecenia króla Myand'r'a, obecnego władcy Tamaranu i ojca księżniczki Koriand'r. Polecono mi sprawdzić, czy księżniczka faktycznie nie żyje. Ponoć zamieszkiwała to miasto.
- ...ak. Nie żyje - głos miał szorstki jak papier ścierny. Nie było mu łatwo mówić o śmierci jego miłości. To wiedzieliśmy na pewno. Nikomu nie było łatwo.
- Rozumiem - kosmita położył dłoń na rękojeści miecza, znajdującego się przy pasie - Wy ją zabiliście?
Ciało lidera drgnęło, zacisnął palce w pięść.
- Jeszcze raz rzucisz takim oszczerstwem, a własnoręcznie cię ukatrupię - wycedził przez zęby.
Zalśniła klinga. Robin sparował cios swoim metalowym kijkiem. Stęknął z wysiłku. Kosmita naparł mocniej i odepchnął przeciwnika na odległość kilku metrów. Na twarzy lidera pojawił się grymas niezadowolenia pomieszanego z gniewem. Jest źle. Bardzo źle.
Tamaranin skoczył ku Robinowi, wprowadzając cios. Bronie zderzyły się w powietrzu. Wziął rozmach i.... Czarna energia odepchnęła ich obydwu. Między nimi stała Raven trzymając ich na wyciągnięcie ramion.
- Nie zachowujcie się jak dzieci. Twierdzisz, że masz pokojowe zamiary, ale czyny wskazują co innego - mówiła do obcego. - A ty - zwróciła oczy na Robina - przestań traktować byle okazję jako powód do bójki. Jest od ciebie przynajmniej dziesięć razy silniejszy, nie pokonasz go w zwykłym pojedynku, co najwyżej połamiesz sobie kości.
Jakby na potwierdzenie tych słów, lider kaszlnął krwią. Przy poprzednim upadku musiał obić sobie płuca. Rzuciliśmy się do pomocy, jednak zbył nas machnięciem ręki.
- Ty - znów skupiła się na kosmicie - jak masz na imię?
- Arin - odparł bez wahania. Czyżby darzył Raven większym respektem od Robina?
- Dobrze więc, Arin. Żeby nie było nieporozumień: twoja księżniczka została zamordowana i to nie my przyłożyliśmy do tego rękę. Nie wiemy gdzie jest ciało. Uprzedzając następne pytanie: szukaliśmy. Czy to wszystko?
Przytaknął.
- Dziękuję. I... przepraszam za przysporzone problemy.
Odpowiedziała mu skinieniem głowy.
Nie siląc się na dalsze uprzejmości podszedł do okna pozbawionego szyby, by następnie wyskoczyć przez nie i odlecieć w nieznanym nam kierunku. Wszyscy odetchnęliśmy z nieskrywaną ulgą.
I tyle? Po to przebył miliardy lat świetlnych? By powojować sobie z liderem, zadać parę pytań i najzwyczajniej w świecie odlecieć z powrotem? Nigdy nie zrozumiem kosmitów.
- Terra, Cyborg, Kid Flash - znów usłyszeliśmy opanowany głos Robina. Wywołana trójka podeszła do niego. - Chciałbym, żebyście pomogli w sprzątaniu zniszczonej dzielnicy. Chociaż będzie tam mnóstwo jednostek policji, straży pożarnej i karetek szkody są na tyle duże, że pewnie ciągle jest mnóstwo roboty. Wytłumaczcie jakoś sytuację. Raven - dziewczyna odwróciła głowę od okna - odleciał?
Mógłbym przysiąc, że przez jej twarz przemknął cień uśmiechu.
- Już jest poza atmosferą.
- Dobrze - schował trzymany kij, już nieco uszczerbiony, do paska i zarządził odwrót.
Czułem się bezużyteczny. Chciałem coś zrobić, nawet mimo protestów lidera, ale podczas walki stałem jak sparaliżowany. Byłem przygnębiony z tego powodu.
Spojrzałem na lidera. Tamten Tamaranin wywlókł na wierzch temat śmierci rudej, dlatego też niepokoiło mnie zachowanie Robina, ale wydawał się być niewzruszony. Może już się pogodził?
Niee, nigdy się nie pogodzi. Tak jak będzie ścigał Slade'a i Ligę Zabójców dopóki żądza zemsty nie osłabnie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw ślad dla przyszłych pokoleń