sobota, 27 stycznia 2018

[2 years later] 30. So, this is your fall

Garfield wpychał w siebie kolejną kanapkę z dżemem śliwkowym, gdy Rachel tymczasem po raz enty zaczyna mieszać swoją dawno wystygłą herbatę.
Temat Richarda nie wychodził jej z głowy. Miała wrażenie, że im bardziej starała się zapomnieć, tym bardziej dręczy on jej umysł.
Zerknęła ukradkiem na uszczęśliwionego Logana. Skąd ten chudy człowieczek ma w sobie taki apetyt? Czy jego organizm ma naprawdę aż tyle miejsca, aby pomieścić w sobie siedem kanapek z dżemem ociekającym niezdrowym cukrem?
W pomieszczeniu nagle rozległ się dzwonek telefonu, który skutecznie wyrwał ją z trywialnych przemyśleń na temat żywienia.
Na wyświetlaczu wyświetlał się numer Cyborga.
- Hej – powiedziała krótko.
Po drugiej stronie niemal natychmiastowo rozległ się głos mężczyzny:
- Raven. Czy mogłabyś mi coś podrzucić? Jestem akurat na tej cholernej wyspie z tym cholernym wulkanem i trochę daleko mam do wieży, a Jinx dostanie nerwicy, jeśli nie otrzyma tego w przeciągu godziny.
Chciałeś się żenić, to teraz sobie radź, pomyślała, jednak mimo wszystko powiedziała:
- Co konkretnie?
- W moim pokoju na komodzie obok klucza ampulowego jest plik zszytych ze sobą dokumentów. No i jeszcze...
- Co? Vic? - nie usłyszawszy żadnych konkretnych słów, zapytała raz jeszcze: - Cyborg, coś jeszcze?
Wahał się przed udzieleniem odpowiedzi, co zauważyła mimo dzielącej ich odległości. Jezu, ma 24 lata, czego on się tak wstydzi?
Stone odchrząknął.
- W łazience na piętrze jest torebka Jinx. Błagam, tylko szybko, bo ona mnie ukatrupi!
***
Kobieta po 40-stce wpadła na szpitalny korytarz, półprzytomna ze zmęczenia i strachu. Obcasy butów stukały o zielone linoleum. Torebka zsunęła jej się z ramienia i zawisła teraz na przegubie ręki. Zziajana rozglądała się po numerach sali. Poślizgnęła się na sterylnie czystej podłodze, o mało nie tracąc równowagi. Czekający na nią nastolatek siedział na krzesełku pod ścianą. Ze zwieszonymi ramionami, dłońmi i twarzą czarnymi od zakrzepłej krwi, której nie przyszło mu do głowy zmyć, sam wyglądał jak ofiara wypadku.
Nie podniósł głowy, słysząc szybkie kroki.
Musiała szarpnąć go za ramię, by na nią spojrzał.
- Żyje? - tylko tyle chciała wiedzieć.
- Jest tam - wskazał zamknięte drzwi intensywnej opieki medycznie, wymigując się od udzielenia jednoznacznej odpowiedzi. - Powiedziałem, że jestem jej bratem. Obiecali powiadomić mnie, jakby...
Już go nie słuchała. Zadbał o jej skarb, za co była mu dozgonnie wdzięczna, jednak teraz najważniejsza była ta mała istota spoczywająca na jednym z czterech łóżek za szklaną taflą.
- Moja córeczka - podniosła dłoń do ust w geście szoku i niedowierzania. Na łóżku, spowita bandażami i opleciona przewodami aparatury podtrzymującej życie leżała 11-letnia dziewczynka, walcząca o życie.
Obserwująca zapłakaną matkę jasnowłosa dziewczyna wycofała się w głąb korytarza. Popatrzyła na załamanego chłopaka. Nie wydał mnie - to było pierwsze o czym pomyślała, odkąd znaleźli się w tym miejscu. Na jej bladej buzi pojawił się słaby uśmiech zwycięzcy.
A Robin tylko na to czekał.
Mogło się wydawać, że nie reaguje na żadne bodźce z otoczenia, jednak cały czas bacznie obserwował dziewczynę. I czekał aż przestanie czuć się zagrożona, nabierze pewności siebie i będzie chciała zwiać.
Susan drgnęła, wyczuwając zmianę, niemal niezauważalną, w emocjach lidera. Pojąwszy swój błąd, zaczęła się cofać w stronę drzwi, nad którymi żarzył się napis EXIT. Zrobiła w tył zwrot i wybiegła na schody. Robin zerwał się z miejsca i ruszył za nią.
Znajdując się już na zewnątrz, Susan przeskoczyła przez stopnie i wpadła w kałużę, przełamując cienki lód i rozbryzgując dookoła krople brudnej wody, ochlapując siebie przy okazji.
Dźwięk uchylanych ciężkich drzwi. Krzyk Graysona. Po twarzy spłynęła jej kropelka potu. Uciekała, na oślep, mijając pojedynczych ludzi, śpieszących do domu. W końcu dotarła na pustą przestrzeń pól i czystego strumienia płynącego żwirowym korytem. Prawie nie zwolniła kroku. Weszła do wody, zanurzając się po kolana w lodowatym nurcie.
- Susan!
Jej przemoczone ciuchu były tak zimne, że aż parzyły. Ciało drżało, z ust wydobywała się biała para wodna. Śnieg zaskrzypiał pod ciężkimi krokami 18-latka.
To wszystko wydało jej się takie zabawne.
Robina tylko to jeszcze bardziej rozwścieczyło. Złapał przedramię dziewczyny i szarpnął, wyciągając ją na brzeg.
- Śmieszy cię to? - jego głos ociekał jadem. - Zadowolona jesteś z tego co zrobiłaś?
- Boli - poskarżyła się. On jeszcze mocniej zacisnął palce na jej ręce. Nie musiała czytać mu w myślach, żeby wiedzieć, że ledwo panuje nad chęcią mordu.
- Widziałaś w jakim jest stanie? - wysyczał. - Jest sparaliżowana od pasa w dół. Już nigdy nie będzie chodzić. Ledwo żyje, a ty się cieszysz?!
- Ale żyje. Nie zabiłam jej przecież
- A mało brakowało! Nie czujesz żadnych wyrzutów sumienia?
Czuła. Za każdym razem. Lecz co mogła poradzić? Na tym polegała jej praca - by spełniać zachcianki tych, którzy nie chcą sobie ubrudzić rąk. To jej wina, że tym razem padło na córkę jakiegoś wpływowego mafioza? Czy to ona wybrała ją na ofiarę? Po prostu wykonywała swoją pracę.

- Nie wiem co teraz z tobą mam, kurwa, zrobić. Po prostu nie wiem. Jeśli media dowiedzą się, że członek Tytanów był zamieszany w zabójstwo krewnej jednego z trzech najbardziej wpływowych ludzi w kraju, już po nas.
- Przykro mi, że tak się przejmujesz opinią publiczną!
- I powinno! - krzyknął jej prosto w twarz. - Mnie też jest przykro, bo nie mogę pozwolić by niedoszła morderczyni należała do Tytanów. Ciesz się przynajmniej, że nie wpakowałem cię za kratki!
Susan zamrugała.
- To znaczy...
- Tak. Oficjalnie wylatujesz z drużyny.
Słowa lidera wywarły u niej niemałe zdziwienie i wyryły się w jej umyśle. Wiedziała co to oznacza - niedługo zmienią wszystkie hasła i kody zabezpieczeń. Jak Bestia się wygada o jej mocy, znajdą jakiś sposób by uniknąć nieświadomych kretów. Cały jej wysiłek legnie w gruzach. Tyle czasu męczyła się by poznać naturę każdego z osobna, zdolności, ich ograniczenia... Wszystko. To nie tak, że nie zdobyła żadnych cennych informacji. Wprost przeciwnie - miała ich wystarczająco dużo, by doprowadzić do zniszczenia Tytanów. Tyle że... może... się do nich przywiązała?
Ta myśl poraziła ją tak bardzo, że wydała jej się wprost absurdalna. Zaczęła się śmiać. I nie był to przyjemny śmiech.
Robin zataił całą sprawę, a Tytanom powiedział, że Susan sama odeszła z zespołu.
Dwa tygodnie przed tragiczną śmiercią Starfire.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw ślad dla przyszłych pokoleń