sobota, 27 stycznia 2018

[2 years later] 27. Zjedz marchewkę

Wchodzę do salonu.
W powietrzu rozchodzi się zapach naleśników z sosem czekoladowym. Dokładnie przyglądam się każdemu z obecnych. Vic dogląda swoich potraw w kuchni, przy stole Raven z Jinx zajęte są partią szachów i żadne bodźce z zewnątrz nie docierają do nich. Patrzę przed siebie. Na dużym plazmowym ekranie wyświetla się wynik meczu, zaś BB stoi na kanapie i dopinguje głośno, gestykulując gwałtownie, a Wally i Terra pożerają kolejną paczkę popcornu. Nic się nie zmieniło. Sielanka.
Starfire mocniej ściska moją dłoń. Posyłam jej pełen wdzięczności uśmiech. Razem pokonujemy stopnie i dołączamy do naszych przyjaciół.
Susan z zagadkowym wyrazem twarzy patrzy wprost na nas.
- Wszystkiego najlepszego, liderze.
W jednej chwili wszystkie pomieszczenia w wieży oblewa czerwone światło, a powietrze przeszywa alarm. Wizg w mózgu pozbawia mnie tchu. Z jękiem osuwam się na kolana. Obraz spokojnego słonecznego dnia zaczyna zacierać się z czerwonymi płomieniami liżącymi ściany. Otacza mnie ciemność. Wszystko płonie.
*
W krzykiem zerwałem się z łóżka. Mija chwila zanim wyrównam oddech. Nadal jestem w skrzydle szpitalnym. To był tylko sen. Z powrotem opadłem na poduszkę. Przyłożyłem rękę do oczu, czując pod powiekami piekące łzy. Starfire... Znów cię straciłem.
Spojrzałem na zegarek. Wskazywał godzinę czwartą.
Zsunąłem nogi z łóżka i postawiłem pierwszy krok, lecz od razu straciłem równowagę i upadłem na podłogę, z pewnością łamiąc sobie na powrót dopiero co posklejane kości. Nadal jestem zbyt słaby. Zacisnąłem palce na stojaku do kroplówek i to na nim oparłem ciężar mojego ciała. Niepewnie stawiając kroki wyszedłem na korytarz.
Rozsuwane drzwi otwierają się z cichym jękiem. Na pierwszy rzut oka w salonie nie było nikogo. Westchnąłem i chciałem zawrócić, kiedy zatrzymał mnie głos:
- Nie możesz spać?
Obejrzałem się. Z cienia wyszła Raven, z kapturem czarnego płaszcza naciągniętym na głowę.
- Coś w tym stylu - odpowiedziałem. - Ty również?
- Można tak powiedzieć.
Zauważyłem, że dziewczyna unika mojego wzroku, cały czas patrzyła na podłogę bądź sufit.
- Co się stało? - zapytałem.
Ukradkiem zerknęła na moją twarz i powiedziała szybko:
- Nie masz maski.
Zakląłem w myślach i zakryłem oczy ręką. Jak mogłem być tak nierozważny?
- Daj spokój. Nie ufasz mi? - Rachel podeszła do mnie, chwyciła nadgarstek i opuściła moją rękę. - Tak lepiej.
Uśmiechnęła się, co wywołało u mnie zakłopotanie. Naciągnęła bardziej kaptur.
- A teraz do rzeczy - jej głos stał się szorstki i poważny. - Wracaj do łóżka.
- Co? - Zamrugałem.
- Ledwo stoisz. - oznajmiła. - Dopiero co się wybudziłeś ze śpiączki, a już ci się zebrało na spacery? Musisz odpoczywać.
I tak dostałem areszt domowy.
Przez następne cztery dni wszyscy dookoła znęcali się nade mną i faszerowali mnie serią leków potrzebnych do szczęścia i pełnego zbawienia.
*
Wszedłem do salonu, wabiony zapachem obiadu. W pomieszczeniu czekali już Cyborg z Bestią oraz Jinx.
- Dzień dobry, Robciu! Wyspałeś się? - mały wkurzający kretyn, zaczął śmiać się jak dziecko na sam mój widok. Czysta udręka...
Zignorowałem go i usiadłem przy barku. Kucharz podstawił pod mój nos talerz z parującą potrawką. Zniechęcił mnie tylko widok kolorowych lekarstw przy półmisku. Szybko pochłonąłem swoją porcję, plus pigułki, i zamierzałem wrócić do, dawno przeze mnie nie odwiedzanego, pokoju, ale ten wrzód na tyłku zagrodził mi drogę.
- Bestia, chcę przejść.
- Znowu mało zjadłeś...
- Hę?
Zaczął swoje kazanie na temat zdrowego odżywiania. Czułem, jak drga mi powieka.
- Blado wyglądasz, zjedz marchewkę, będziesz zdrowszy.
Wyciągnął warzywo w moją stronę, szczerząc przy tym zęby jak głupi.
- Daj se siana - westchnąłem i minąłem go.
Wróciłem do pokoju. Rzuciłem maskę na łóżko, a sam usiadłem na brzegu. Rety... Za jakie grzechu muszę mieszkać pod jednym dachem z takim idiotą? Spojrzałem przez okno. Na dworze prószył śnieg, zaś temperatura spadła poniżej zera, więc od kilku dni nikt nie wystawia nosa za drzwi. Nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że woda w zatoce zamarzła na tyle, by dało się po niej przejść. Będziemy pewnie mieli problem.
Trzy miesiące... Była połowa stycznia. Tytanom nadal nie udało się znaleźć Starfire, nawet Raven ma problem z nawiązaniem z nią kontaktu. Zacisnąłem pięści. Mieliśmy tamtego dnia okazję ją uratować, a teraz wszystko przepadło. I to moja wina...
Usłyszałem pukanie. Założyłem maskę i podszedłem otworzyć. Na widok osoby stojącej naprzeciwko straciłem resztki chęci do życia.
- Czego chcesz? - zapytałem.
- Ja - niczego. Ale Raven prosiła cię przyprowadzić, więc bądź tak miły (i nie rób miny, jakbym zabiła ci kota) i chodź do salonu.
- Dopiero co stamtąd wyszedłem - zauważyłem.
- To już nie mój problem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw ślad dla przyszłych pokoleń