sobota, 27 stycznia 2018

[2 years later] 28. Dzwonek telefonu czasem irytuje


Wszedłem po raz któryś tego dnia do salonu i stanąłem przed Raven.
- O co chodzi?
Obdarzyła mnie zdziwionym spojrzeniem.
- Co "o co chodzi'? - Teraz to ja miałem zdumienie wypisane na twarzy. Jej reakcja świadczyła, że nie ma zielonego pojęcia o czym mówię. Mój wzrok automatycznie skierował się na Terrę. Ta z kolei wzruszyła ramionami i wskazała zielonego, który w tempie natychmiastowym schował się pod kanapę.
- Raven, mogłabyś? - Mruknęła "mhm" i naraz rozległ się pisk Bestii.
- No dobrze, dobrze, przepraszam! Tylko wyjmij mnie z kosza! - Szamotał się jak ryba w sieci.
Azarathka puściła go, ale z kosza musiał wygramolić się sam, rozsypując przy tym sporo śmieci. Otrzepał się, obwąchał i stwierdził, że śmierdzi. Pod pretekstem zmiany ubrań chciał wymknąć się z pokoju, jednak przeszkodziła mu w tym moja skromna osoba.
- Co to miało znaczyć? - zapytałem surowym tonem, patrząc na niego z wyższością.
Przybrał maskę stuprocentowego debila.
- Mam wypożyczone nowe filmy - powiedział. - Chciałem, żebyśmy wspólnie obejrzeli jakieś, dla rozładowania atmosfery.
Chciałem zaprzeczyć. Bóg mi świadkiem, że chciałem.
Powiew powietrza rozwiał moje ciut przydługie włosy, mimo iż okna były szczelnie zamknięte. Zajęło mi chwilę, by wyłapać, że w pomieszczeniu znajduje się teraz również Wally i przegląda owe filmy, które przyniósł BB.
- Ujdą w tłoku. Myślę, że można obejrzeć - powiedział i tym samym przyznał rację temu zielonemu gremlinowi.
Bestia, wciąż szczerząc się jak idiota, zaciągnął mnie (plus Raven) przed ekran. Reszty nie trzeba było przekonywać.
Obejrzeliśmy z rzędu cztery filmy Harrego Pottera (Rachel ciągle upierała się, że książka lepsza), Titanica, i dziesięć pierwszych odcinków serialu Przystanek Alaska. Myślałem, że pęknie mi łeb od nadmiaru godzin spędzonych przed telewizorem. Wstałem i poszedłem do łazienki. Tam odkręciłem zimną wodę i przemyłem twarz, uprzednio zdejmując maskę. Nie miałem czasu na odpoczynek. Musiałem go znaleźć. Zanim skrzywdzi kogoś jeszcze... Na Susan nie miałem co liczyć. Nie wyda własnego ojca.
Nie wróciłem do salonu. Zamknąłem się w pracowni, gdzie mogłem w spokoju uporządkować myśli. Pierwszy raz w życiu zastałem tam idealny porządek. Dokumenty posortowane i na swoich miejscach, notatki również nie walały się bez celu po podłodze, tylko stały uporządkowane na biurku. Usiadłem na krześle okrakiem, odwróciwszy je tyłem, aby móc oprzeć ramiona na poręczy. Na początek okoliczności. Zdarzenie miało miejsce podczas trwania dyskoteki, mnie ani Susan nie było wtedy z nimi. Rozprzestrzenili gaz, na szczęście nie trujący, podczas ewakuacji cywili prawdopodobnie ogłuszyli Tamarankę, zaś Tytani przez zamieszanie nie zauważyli jej nieobecności. Tylko dlaczego Susan zaoferowała pomoc w poszukiwaniach, mimo iż nieformalnie odeszła z drużyny. Mam prawo sądzić, że mu pomagała. Chciała udowodnić, że jest po naszej stronie, czy może...? No i jeszcze Talia al Ghul. Co tam robiła Liga Zabójców? To się kupy nie trzyma.
Począłem nerwowo stukać palcami w blat. Dlaczego ciągle coś mi tu nie pasuje? Jaki cel miała Liga w morderstwie Starfire? Co na tym zyska? O co mogło chodzić?
Za dużo pytań, zbyt mało odpowiedzi.
Wyszedłem na dach. Niebo było całkowicie przysłonięte chmurami, z których nieustannie sypał śnieg. Odpaliłem papierosa od zapalniczki i zaciągnąłem się. Cyborg wciąż powtarza, że popadam w nałóg. Nie obchodziło mnie to szczególnie.
Telefon w kieszeni zawibrował, a następnie rozległa się melodia z Imperium kontratakuje. Bestia znowu grzebał w moim telefonie... Na dodatek po odebraniu usłyszałem głos, należący właśnie do niego. Oj, prosi się o porządny wycisk na treningu...
- Stary, właśnie Meggy powiedziała swojemu ojcu, że Joel jest jej chłopakiem! Gdzie cię wcięło? To najważniejszy moment.
- Dla ciebie każdy moment jest tym najważniejszym - zauważyłem. Byłem pewien, że właśnie uśmiecha się z zakłopotaniem. Westchnąłem. - Wybacz, potrzebowałem zaczerpnąć świeżego powietrza.
- Godzinę ciebie nie ma, godzinę! Mam nadzieję, że przynajmniej wziąłeś kurtkę. Wiesz, ile jest stopni na dworze?
Spojrzałem na siebie. No nie. Szary sweter ani trochę nie przypominał kurtki.
- Nie martw się o mnie - odparłem. - Zresztą, i tak już wracam.
Znowu zaciągnąłem się papierosem, rzuciłem niedopałek i zgniotłem go butem. Przed wejściem do środka dokładnie otrzepałem się ze śniegu. Zaczerpnąłem świeżego powietrza i przekroczyłem próg, na powrót znajdując się w dusznej wieży.
***
Zanurkowała pod mieczami. Dwaj członkowie yakuzy cofnęli się zdezorientowani. Trzeci nie zdążył. Paskudne cięcie od prawej rozpłatało klatkę piersiową nieszczęśnika. Padł na plecy. Rozwarte szeroko oczy wpatrzyły się w twarz kata. Dwóch pozostałych natarło na nią, jednak odskoczyła zgrabnie w bok i wbiła sai w ciała mężczyzn. Snajper, obserwujący sytuację z bezpiecznej odległości, wystrzelił ponownie. Dziewczyna skuliła się odruchowo.
Zaś za snajperem, bezszelestnie niczym zjawa, pojawił się drugi. Odziany w skąpy biały strój chłopak przyłożył lufę do skroni strzelca.
- Życzę miłej nocy - powiedział tylko. Strzelił. Dał znak ręką czekającej nań dziewczynie, po czym ruszył w drogę powrotną.
Twarz dziewczyny wykrzywił chciwy uśmiech. Odwróciła się do mężczyzny, który schowany pod biurkiem tulił do siebie torbę wypchaną pieniędzmi...
W jej stronę natychmiast zostały wymierzone lufy glocków, należących do ochrony pana Hamada. Czuła ich obecność już wcześniej, ale nie myślała, że dotrą tu aż tak szybko. Któryś z nich pewnie wezwał już policję. Zaklęła w myślach. Właśnie tego nie lubiła w tej robocie. Wszędzie wtrącających się GCPD (policja w Gotham - dop. autorki)

I wtedy w ciszę, przerywaną jedynie nierównym oddechem starca i odgłosem spadających kropli krwi na marmurową posadzkę, wdarło się nagle:
- Halo, to ja, twój telefon! Dzwonię tutaj!
Wszyscy zamarli.
- Zabiję. Czyje to? - wywarczała.
A komórka nadal wołała ludzkim głosem swojego właściciela, który właśnie próbował zapaść się pod ziemię.
- To ja, twój telefon!! Wyjmij mnie wreszcie z kieszeni! Ja tu dzwonię!!
W końcu zorientowała się, że ktoś próbował dodzwonić się do Ichirō Hamady, szefa japońskiej yakuzy, którego miała sprzątnąć, gdyż nie oddawał należnego udziały w zyskach tym na górze. Stali tak więc, a telefon nadal się wydzierał. Policji jak nie było, tak nie ma.
Spod okularów spawalniczych - które nosiła "bo tak." - posłała mu pełne pogardy spojrzenie.
- Dziadku, odbierz go wreszcie, ja poczekam - wycedziła.
Dziadek... to znaczy 54 letni mężczyzna, ciągle trzęsąc się jak galareta, rozpaczliwie szukał natrętnej motorolki po kieszeniach, a cała jego ekipa patrzyła na to z coraz większym niepokojem. Pan Hamada, skulony pod biurkiem, odebrał połączenie, a następnie skamieniał. Usłyszał radosny głos jego wnuczki, która informowała go, że za minutę dwie będzie pod jego domem. Że przywiozła mnóstwo zabawek, mimo iż mama jej zabroniła. Że już nie może się doczekać spotkania z nim. Przestała trajkotać dopiero, gdy zorientowała się, że dziadek nie odpowiada.
- Kto to? - zadała pytanie dziewczyna, podtykając staruszkowi sztych katany pod gardło. Jego świta poruszyła się niespokojnie. Pan Hamada przełknął ślinę.
- M-moja wnuczka - wyjąkał, ściskając urządzenie w śliskiej od potu pomarszczonej dłoni.
- Rozłącz się - nakazała.
Już miał nacisnąć czerwoną słuchawkę, kiedy usłyszeli pisk opon samochodu podjeżdżającego pod budynek. Następnie odgłos kroków i klapek uderzających o podeszwy stóp. Nie minęło pięć sekund, a w oszklonych drzwiach stanęła sześcioletnia dziewczynka, trzymająca telefon przy uchu, z torbą przewieszoną przez ramię. Zamarła. Widok zakrwawionego dziadka oraz stojącej nad nim nastolatki w goglach, o blond włosach ściętych na krótkiego boba nie był czymś, czego się spodziewała.
Faceci w czerni kazali jej uciekać, jednak nie mogła się ruszyć ani na krok. Stała jak zamurowana.
Za to napastniczka powstrzymywała się od rzucenia jakimś przedmiotem. Czemu ta smarkula tu przylazła?! Miało obyć się bez niepotrzebnych ofiar. Co ważniejsze, czas płynął nieubłaganie, policja wciąż się nie pojawiła - musiała kończyć to przedstawienie.
Wycelowała naładowany pistolet w dziecko i strzeliła bez mrugnięcia okiem.. Bezwładne ciało osunęło się na podłogę, zaś z otwartej rany krew wylewała się hektolitrami. Reszta potoczyła się już szybko. Machnęła kataną, tym samym oprowadzając do śmierci staruszka. Obstawa Ichirō Hamady rozpoczęła ostrzał. Uniknęła większości pocisków tylko dzięki nadzwyczajnemu refleksowi i zdolności szybkiego myślenia.
Skoczyła za biurko. Jedna kula trafiła ją w nogę, więc oderwała kawałek materiału ze spodni i zatamowała krwotok. Wychyliła się - kolejna seria pocisków poleciała w jej stronę. Rzuciła im w prezencie bombę dymną.
Wybuch, pokasływanie facetów w czerni, a na koniec ciała padające niczym muchy po kolei na ziemię.

Uciekła z miejsca zdarzenia. Była znana z tego, że gdziekolwiek się pojawiała - wykonywała robotę precyzyjnie, pozostawiając za sobą trupy. W końcu miała dobrego nauczyciela.
Przebrała się w toalecie na stacji benzynowej. Zamieniła nasiąknięty krwią kawałek spodni na opaskę uciskową i szybko pobiegła na przystanek. Ludzie czekający wraz z nią na autobus przyglądali jej się, mniej lub bardziej dyskretnie, a głównie okularom spawalniczym, które teraz służyły jej jako opaska do włosów.
Zadzwonił jej telefon. Przysięgam, jeśli jeszcze raz usłyszę czyjś dzwonek, zabiję na miejscu, pomyślała. Odebrała mimo wszystko.
- Już po robocie? - usłyszała głos swojego pracodawcy.
- Tak. Wytłumaczysz mi czemu nikt nie wezwał policji? - Kilka osób spojrzało w jej stronę.
- Myślałem, że to oczywiste - odpowiedział. - Gdyby zadzwonili po policję, mieliby później kłopoty, ponieważ wyszłoby na jaw, że są zamieszani w sprzedaż Vertigo.
Czerwony autobus zatrzymał się przed przystankiem i drzwi rozsunęły się, więc wsiadła. Zajęła wolne miejsce, a jej ojciec kontynuował:
- Tak czy inaczej, Susan, wracaj do domu. Dzisiaj na obiad mamy (mrożoną) lasagne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw ślad dla przyszłych pokoleń