sobota, 27 stycznia 2018

[2 years later] 34. Your boyfriend?

Choć umysł wciąż miała lekko zamroczony, a kończyny nie słuchały poleceń, nie panikowała. Ojciec zawsze jej powtarzał, by znaleźć logiczne wyjście z sytuacji. Leżała, wpatrzona w sufit i myślała.
Pierwsze - pamiętała, jak zemdlała nagle na cmentarzu. Była odwiedzić grób matki i jej moc wymknęła się spod kontroli. Jacyś ludzie wezwali karetkę. Doszła więc do wniosku, że musi być w szpitalu.
Drugie - dlaczego czuje odrętwienie rąk i nóg? Leki uspakajające? Powinny za jakiś czas przejść, najwyżej będzie improwizować.
Trzecie - jaki dziś dzień? Odwróciła głowę, spodziewając się znaleźć jakiś zegar. Stał na szafce nocnej i wskazywał godzinę 11:24. Minęła doba, jak nie więcej, od czasu omdlenia.
Zaczęła odzyskiwać czucie w kończynach. Dobra, jeszcze trochę i będę mogła stąd zwiać.
- ...potrafimy stwierdzić... jest. Być może... anemia - drgnęła, słysząc stłumione głosy. Pielęgniarka?
- Dobrze, chcę... porozmawiać. Obiecuję, że nie zajmę dużo czasu - nowy głos. Przyjemny. Nie drażnił uszu, kojarzył jej się z jakimś pastelowym kolorem. To chyba był młody mężczyzna.
- ... czy się już obudziła.
Skrzypnęły drzwi. Usłyszała kroki. Uniosła się powoli na łokciach. I zamarła.
Tak samo jak stojący przed nią mężczyzna, o skórze pokrytej zieloną sierścią.
***
Stała na dachu budynku, a wiatr rozwiewał jej długie blond włosy. Uśmiechała się szeroko, jakby chciała przekazać wszystkim ludziom z miasta "kocham cię". White stał za nią, cały naburmuszony.
- Nie powinniśmy się tu w ogóle pokazywać - powiedział. - Na co ty właściwie tak sterczysz?
- Czekam na kogoś.
- Chłopak?
- Nie - odparła.
- A szkoda - mruknął. Usłyszała i odwróciła się o niego z wyrzutem wypisanym na twarzy. - Co? Masz 20 lat, najwyższy czas żebyś kogoś znalazła.
Zaczęli się droczyć. Padło jeszcze kilka wyzwisk. Gdy już się rozkręcali, całkowicie przestawali zwracać uwagę na zewnętrzny świat. Cud, że jeszcze się nie pozabijali wzajemnie.
- Jesteś samotnym nołlajfem!
- Ty nawet nie istniejesz!
Prawdopodobnie mogliby tak do rana, gdyby ktoś nie odchrząknął znacząco za ich plecami. Oboje odwrócili się, krzycząc "Czego?!".
Bestia uśmiechnął się zakłopotany i podrapał z tyłu głowy. Susan natychmiast przerwała dyskusję i rzuciła się, by uściskać przyjaciela.
Zatrzymał ją.
- Mam dziewczynę - powiedział. Whiteryknął śmiechem. Jednak zaraz Zielony obdarzył ją jednym ze swoich uśmiechów i rozstawił ręce.
- Dobrze cię widzieć - podszedł bliżej. I nagle znalazł się tuż za nią i mierzył w jej głowę z pistoletu, który miała schowany w pasie. Dzika determinacja płonęła w jego oczach.
Susan nawet nie drgnęła.
- Masz dość odwagi by zjawiać się w Jump City w biały dzień, Wilson. Naprawdę myślisz, że ci wybaczyłem?
Dźwięk przeładowywanego pistoletu. 17-latek o brązowych włosach sięgających mostka i zielonych oczach, ubrany w biały poszarpany kaftan bezpieczeństwa, przyłożył lufę do skroni zmiennokształtnego.
- Tknij ją, a się zabiję - wywarczał. Bestia poczuł jak aura delikatnie się ugina wbrew jego woli. Blondynka w każdej chwili mogła zrobić z jego mózgu sieczkę.
- Nie było tematu - opuścił broń. Susan uśmiechnęła się i dała znak ręką White'owi, by uczynił to samo. Nastolatek z cichym westchnieniem schował broń. Nie miał pojęcia, co planuje ta pokręcona dziewczyna.
- Więc? - spytał. - Czego ode mnie chcesz?
***
Widziałem i nie mogłem uwierzyć. Była tutaj, żywa. Spoglądała tymi złotymi oczyma na mnie, gdy podchodziłem powoli do jej łóżka, gotowa do ucieczki w każdej chwili.
- Uspokój się - powiedziałem, widząc jak drżą jej ręce. - Nic ci nie zrobię.
- Skąd wiedziałeś? - zapytała. Miała ładny głos, nie pasujący do roli płatnego zabójcy, ale była tak zdenerwowana, iż myślałem, ze zacznie piszczeć.
- Nie wiedziałem - odparłem zgodnie z prawdą. - Wysłali mnie do Wyposażonej, nie spodziewałem się zastać tutaj ciebie
Wysłali mnie do psychicznie chorej Wyposażonej. Naprawdę jest z nią aż tak źle? Za czasów gdy należała do Tytanów nie wykazywała żadnych objawów. Co na nią wpłynęło? Własna moc, praca czy Deathstroke?
Zacisnąłem pięści. Jeśli to przez niego, następnym razem jak go zobaczę osobiście mu przyłożę. Tak porządnie.
Zapoznali mnie, zanim tu wszedłem, z sytuacją osoby leżącej na sali. Straciła przytomność dwa dni temu. Podczas podłączania kroplówki wiła się w agonii, płakała i krzyczała. Wyrywała się lekarzom. Kiedy następnego dnia pielęgniarka przyszła wymienić wodę zastała ją śpiącą (lekki uspakajające) lecz na rękach miała rany jak od ciecia. Podejrzewają, że zrobiła je paznokciami. Pomyślałem wtedy, że będzie ciężko.
Teraz, gdy na nią patrzyłem, wyglądała całkiem przytomnie. Nie wątpiłem, że mogłaby mnie zaatakować, gdyby zaszła taka potrzeba, ale nie posądziłbym ją o niepoczytalność.
- Też się ciebie nie spodziewałam - odfuknęła, wyrywając mnie z zamyślenia i przerywając ciszę.
- Co robiłaś w Gotham? - zacząłem. Starałem się skierować rozmowę na inny tor i nadać jej charakter służbowy.
- Nie twój zasrany interes.
Byłem spokojny. Jeśli chciała, mogła mnie zwyzywać ile tylko chciała. To nie tak, że mnie obchodziło mnie to - niegdyś odpłaciłbym jej ze zdwojoną siłą - ale w głębi cieszyłem się. Zadziorny charakter Susan był czymś, za czym tęskniłem, nie zdając sobie z tego sprawy. Pozwoliłem jej się wyżyć.
- Spójrz na mnie - powiedziałem. Nie ruszyła się nawet o milimetr. - Nie jestem tu z własnej woli, tylko na polecenie policji.
Uniosła wzrok. Błagam, nie utrudniaj - pomyślałem - nie zachowuj się jak kryminalista.
- Policja - kontynuowałem - właśnie trzęsie się ze strachu na korytarzu. Rozumiem, że jakaś sprytna sztuczka? - zagadnąłem. Kąciki jej ust powędrowały w górę, ale nie zdradziła sekretu. - Dlatego moim obowiązkiem jest uzyskanie odpowiedzi na...
- Czekaj.
- C-co? - zauważyła jak bardzo jestem zdenerwowany? Serce biło mi tak mocno, nie wiedziałem co począć z rękami.
- Jeśli dobrze zrozumiałam, nikt w szpitalu nie wie kim jestem - Cholera, zapomniałem, że dedukcją dorównywała Robinowi. - Nie widzę wiec powodów, aby przepytywać mnie z mojej sytuacji życiowej. Jesteś tutaj na wezwanie policji, a zwykły przypadek skierował cię akurat na mnie. Więc Tytani nie znali mojego położenia. Nie możesz mnie przesłuchać w ich imieniu. Jeśli będziesz wywierać na mnie nacisk, pamiętaj, że przewyższam cię siłą umysłu.
- Wciąż nie jesteś bezpieczna. Policja w każdej chwili może się dowiedzieć o twojej tożsamości. - Widząc, że nie zamiera podejmować tematu, zamilkłem na chwilę. Nie, muszę jeszcze raz to przeanalizować. Co mam robić z tym fantem?
- Pozwól sobie pomóc - wypaliłem. Wybuchła śmiechem, jakby usłyszała dobry żart. Taa...
- Nie jestem niepełnosprawna, umiem o siebie zadbać - Już to słyszałem.
- Nie ja leżę w szpitalu.
Zamilkła.
***
Późnym wieczorem mężczyzna wyszedł na balkon. Odpalił papierosa i zaciągnął się głęboko. Miał dość, nie spał od dwóch dni. Gdzie ta cholerna łajza znowu zniknęła? Przysparza mu samych problemów.
- Hej, Izabell! Zmęczony jestem, chodźmy spać...
Wibrujący telefon, który wygrywał upierdliwą melodię, przerwał mu w pół słowa. Westchnął i spojrzał na wyświetlacz. Na ekranie jego komórki wyświetlał się nieznany numer, przez co na chwilę zastygł, wpatrując się w niego z zaciekawieniem i lekką konsternacją.
- Kto dzwoni? - kobieta znajdująca się w jego mieszkaniu spojrzała nad jego ramieniem na numer.
Wzruszył ramionami i odebrał. Skoro ktoś dzwoni o tej porze, to najwyraźniej musi to być ważne.
- Mam wiadomość - Przez usłyszenie obcego głosu, kobieta lekko zmarszczyła brwi. Mężczyzna nie przejął się tym zbytnio, ponieważ on znał jego właściciela. - Sam ocenisz czy jest dobra, czy zła.
- Do rzeczy - mruknął. Naprawdę chciał się już położyć.
- Znaleźliśmy ją.
W jednej chwili cały się spiął. W następnej już zakładał kurtkę i buty.
- Podaj adres, niedługo tam będę.
I wyszedł, nie obdarzając zdezorientowanej kochanki ani jednym spojrzeniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw ślad dla przyszłych pokoleń