sobota, 27 stycznia 2018

[2 years later] 20. Tajemnica, która zmienia wszystko

*tydzień później*
Siedziałam zamknięta w łazience i łkałam w ręcznik. Powoli zaczynało mnie to przerastać. Już kilka razy próbowałam porozmawiać z Robinem o tym, co stało się w tamten piątek. Za każdym razem mnie zbywał, albo udawał, że nie istnieję. Teraz, stojąc przed lustrem i patrząc na swe odbicie, zastanawiałam się dlaczego. Każdy kto go znał wiedział, że ma tajemnice, którymi niekoniecznie chce się dzielić. Szanowałam to, w końcu sama miałam kilka takich, których nie zdradzę absolutnie nikomu, ale nie rozumiałam. No bo co o nim właściwie wiem? Niewiele, mimo, że mieszkamy pod jednym dachem już dobre parę lat. Ulubiony kolor? Nie wiem. Gdzie mieszkał? Nie wiem. Książka, film? Kolor oczu? Skąd mam wiedzieć, nigdy nie zdejmuje tej pitolonej maski! To co z nas w ogóle za para? Znam chociaż jego imię? No właśnie...
Richard Grayson - to ciągle nie daje mi spokoju. Red X kilkakrotnie użył tych słów, kierowanych prawdopodobnie do lidera. Przeszukałam całą bazę danych - w tajemnicy oczywiście, za Chiny nie przyznałabym się do tego przed Tytanami, a w szczególności przed Robinem (który swoją drogą i tak mnie unikał) - i nic. Zero absolutne. Już nie wiem czy był to tylko głupi żart (chociaż patrząc na reakcje lidera, to raczej nie), czy ta osoba po prostu nie istnieje. Może to jakiś pseudonim? Robin alias Richard Grayson (cokolwiek to oznacza) aka... No właśnie. Kim on tak naprawdę jest?
Ktoś zapukał do drzwi.
- Zajęte! - odkrzyknęłam.
Pochyliłam się nad umywalką i ochlapałam twarz zimną wodą, ale łzy nie przestały płynąć. Znowu rozległo się pukanie. Chwyciłam pierwszą lepszą rzecz, jaką akurat miałam pod ręką - w tym wypadku niewinną kostkę mydła - i cisnęłam nią o drzwi. Odbiła się i spadła na kafelki.
- Zajęte, do cholery! Trochę prywatności się chyba należy!
Obróciłam się ponownie do lustra i zaciskając palce na umywalce, modliłam się, żeby, ktokolwiek to jest, poszedł sobie. Po drugiej stronie usłyszałam szuranie nogami i zapanowała cisza, przerywana tylko przez mój głuchy szloch. Co jest ze mną nie tak? Dlaczego czując na sobie jego wściekłe spojrzenie umykam po cichu do pokoju, jakby przepraszając, że żyję?
- Weź się w garść, dziewczyno! - wykrzyczałam do swojego odbicia. - Przecież to nie koniec świata!
Koniec świata może nie, ale nie będzie to łatwe zadanie.
- Starfire? - usłyszałam niepewny głos Terry zza drzwi. Natychmiast je otworzyłam.
Wpatrywała się we mnie dużymi niebieskimi oczami, jakby zobaczyła co najmniej ducha, chociaż rzeczywiście mogłam tak wyglądać. Zapuchnięte oczy czerwone od płaczu, włosy opadające na twarz... Chyba nie tego się spodziewała.
- Coś się stało? - zapytała, przerywając niezręczną ciszę. - Siedzisz tam już dwie godziny i...
Urwała. Chciała pewnie powiedzieć coś w stylu "wyglądasz, jakby dom ci się zawalił, albo chłopak z tobą zerwał", bo sądząc po jej minie na pewno nie byłoby to pełne zachwytu słowa na temat mojego wyglądu. Nie musiała jednak kończyć.
- Wiem, przepraszam - Otarłam rękawem zielonej bluzy nagromadzone w kącikach oczu łzy i wyprostowałam się.
- Obiecuję, jeśli to przez Robina, to mu łeb ukręcę - powiedziała, gotowa zaraz iść do niego i mu nawrzucać, a ja mimowolnie uśmiechnęłam się z wdzięcznością.
- Nie trzeba - odparłam. - Myślę, że sama powinnam to załatwić.
Skinęła głową z nieudawanym podziwem.
- No i dobrze - przytaknęła. - Niech nie myślą, że jesteśmy słabe, nie?
Zaśmiałam się cicho i przytuliłam ją.
- Dziękuję.
***
Kiedy tydzień temu po zakończonej akcji wróciliśmy do wieży, Susan od razu zapytała czy jej nie wywalę. Wtedy odpowiedziałem, że nie, ale nadal nie jestem pewny, czy była to dobra decyzja. W końcu okazała się być córką naszego wroga. Mojego wroga.
Kiedy ja starałem się udawać, że wszystko jest okej, ona otwarcie mnie unikała. Naprawdę nie wiem jakim cudem reszta tego nie zauważyła. Ze Starfire to co innego. Tu z kolei ja nie miałem ochoty na rozmowę. Jeśli myślałem, że się nie domyśli, że Richard Grayson to ja, byłem głupi. Nie chciałem, żeby się dowiedziała. Zawsze istniało ryzyko z tym związane, gdyby z jakiegoś powodu kiedyś stała się zła, mogłaby to wykorzystać na moją niekorzyść. Wiedziałem, że myślę irracjonalnie, ale to wytłumaczenie poniekąd pomagało.
Wróciłem do sprawy Susan. Musiałem z nią porozmawiać, ale spotkanie jej ostatnio niemal graniczyło z cudem. Rozumiałem ją, przecież sam prawie w ogóle nie wychodzę ze swojej pracowni, odwlekając nieuniknione, ale musiałem się dowiedzieć. Skoro Slade był jej tatą, wiedziała o nim masę rzeczy, które bardzo by mi pomogły. Ktoś mógłby powiedzieć, że mam obsesję. Może tak, może nie, ale znając jego nazwisko w końcu mógłbym wpakować go do więzienia. Chociaż za to, co zrobił należała mu się co najmniej kulka w łeb. Myślałem egoistycznie, Slade był przecież świetną wymówką - nikt chyba nie miał wątpliwości, że nieźle nas oboje, mnie i Susan, wkurzył - tak więc mogłem unikać całego świata tak długo, jak tylko mi się podoba. Kiedy pierwszy raz zobaczyłem Susan, od razu wiedziałem, że nie jest zwykłą nastolatką myślącą o tym, jak się umalować i w co ubrać. Zastanawiały mnie jej umiejętności i styl walki, ale w końcu dałem sobie z tym spokój. Nie ważne kto ją szkolił, ważne jaka drogę wybrała. Gdy tylko na horyzoncie pojawiał się Deathstroke, oboje byliśmy niczym tykająca bomba, - każdy omijał nas wtedy szerokim łukiem, jedno słowo za dużo i mogliśmy wybuchnąć - oboje z innego powodu. Podejrzewałem, że mogła swego czasu pracować dla niego, co tłumaczyło by jej zachowanie w jego obecności. Nie wnikałem, z doświadczenia wiedziałem, że lepiej o takich rzeczach nie rozmawiać. Nawet do głowy mi nie przyszło, że mogli być spokrewnieni.
Czy to coś zmienia? Nadal jest przecież tą samą osobą, z którą spędziliśmy niemal trzy lata. Każdy z Tytanów, gdyby zaszła taka potrzeba, oddałby życie za tego drugiego - co do tego nikt nie ma wątpliwości. No bo w końcu nie zdradziła nas, tak jak swego czasu Terra. Nie uciekła, bo tajemnica, którą ukrywała przed całym światem, nagle się wydała. Wciąż tu jest. Więc dlaczego dręczy mnie jakieś złe przeczucie co do niej?
Slade - kolejna zagadka do rozwiązania. Dlaczego nagle postanowił ujawnić, co łączy go z Susan? Wszystko dokładnie zaplanował: Jasona nasłał, aby odwrócić moją uwagę. Kiedy lidera nie ma, dowodzenie przejmuje inna osoba, którą trzeba wysłać gdzieś daleko od miejsca, gdzie toczyć się będzie najważniejsza akcja - to myślenie wyjaśniają dwa ataki równocześnie. Drużyna będzie osłabiona, więc nie trzeba się specjalnie starać, aby ją pokonać - wystarczy parę robotów i z głowy. To wszystko jest logiczne, ale jedno jest niepewne. Analizując dokładnie cały tamten dzień, wydaje się, jakby przewidział, że pojawię się w tamtym miejscu. Czy w jego planach było również wyjawienie tego, że jest ojcem jednego z Tytanów? Jeśli miało to na celu nas skłócić, przez co oddalilibyśmy się od siebie... cóż, udało mu się.
Susan jest córką Deathstroke'a. Czy to coś zmienia? Na pewno.
***
Skoro nikt od rana lidera nie widział, najbardziej prawdopodobną opcją było, że siedzi w pokoju. Zanim jednak tam weszłam, zapukałam parę razy. Od czasu kiedy wchodząc do pokoju Bestii zastałam właściciela do w samych bokserkach, wolałam nie ryzykować. I chociaż Robin może miał nieco więcej rozumu od zielonego i nie podziwiał swoich mięśni przed lustrem, nie chciałam się znowu znaleźć w podobnej sytuacji. Ponieważ nikt nie odpowiadał, uchyliłam drzwi i zajrzałam do środka. W pokoju było niemal sterylnie czysto. Normalnie pozazdrościć porządku. Zasłane łóżko, wyglądające jakby nikt nigdy na nim nie spał, tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że Robin w swoim pokoju tylko śpi i przebiera się. Podeszłam do dużego okna na całą ścianę, z widokiem na morze. Na dworze było pięknie, pogoda tak bardzo niepasująca do obecnych nastrojów Tytanów. I pomyśleć, że tydzień o tej porze nasze życie wyglądało całkiem normalnie... No, normalniej, bo naszego życia normalnym bym nie nazwała. Wtedy przynajmniej coś o nim wiedziałam. Niewiele, ale jednak. Teraz nie jestem pewna, czy go w ogóle znam.
Po cichu wycofałam się na korytarz. Na szczęście nikt mnie nie widział. Skoro nie było go tu, powinien być... tam gdzie zawsze. Na szczęście, Robin w swojej pracowni był. Tym razem nie przejmowałam się i po prostu weszłam (żeby nie powiedzieć: "wparowałam") bez ostrzeżenia. Jak mogłam się spodziewać, stał tyłem do drzwi pochylony nad biurkiem, na którym znajdowała się masa różnych rzeczy. Widać było, że intensywnie nad czymś myśli. Jeśli myślałam, że nie zauważy mojego pojawienia się, musiałam się rozczarować. Zapisał coś na jednej z leżących na biurku kartek i odwrócił się w moją stronę. Jak zwykle nic nie mogłam odczytać z wyrazu jego twarzy. Westchnął ciężko, jakbym była co najmniej komornikiem. Zignorowałam to miłe powitanie i podeszłam bliżej.
- Po co przyszłaś? - zapytał, zupełnie jakby nie wiedział, że od tygodnia próbuję do niego dotrzeć.
- Zgaduj - prychnęłam zakładając ręce na piersi.
- Nie mam ci nic do powiedzenia - warknął.
- Robin... - zaczęłam miękko. Ta strategia mogła się udać, nie ma co udawać obrażonej panny, bo to jak widać tylko pogarsza sprawę. - Nie oczekuję od ciebie wiele. Chciałabym się tylko dowiedzieć, co łączy cię z X'em.
Zaciśnięta szczęka zdradzała jak bardzo walczy ze sobą. Całe szczęście, że nie wspomniałam o tej akcji ze Sladem, bo chyba by mnie udusił.
- Rozumiem, że słyszałaś wszystko? - raczej stwierdził, niż zapytał. Przytaknęłam, nie bardzo wiedząc do czego zmierza. - Powinnaś się więc sama domyślić.
- I domyślam się już cały tydzień! - krzyknęłam wytrącona z równowagi. - To takie trudne, powiedzieć prawdę? Wiesz, czasami nie wiem, czy sobie ufamy. Dlatego zapytam jeszcze raz: co łączy cię z Red X'em?!
- Niekiedy prawda jest trudniejsza od kłamstwa - odparł zamyślony i nagle, jakby postanowił skoczyć na głęboką wodę, rzucił: - To mój brat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw ślad dla przyszłych pokoleń